jednym gestem zrzucam pancerz
wysypując się publiczniepiaskiem jeszcze mokrym
krzyczę tonąc w słońcu
tocząc się kamieniemw proch rozrywany
zimnym płomieniem
na ulicach
na chodnikach wzburzonych od stópwbijam się wrzaskiem w tłum
przepychając puste spojrzenia
wczorajsze mgłą zlane
wstrzymuję ruch
wznosząc czerwone światła
krzyczę kaleczony wzrokiem
milknąc echem
nie umieram