usta pełne władzy


nadęte polityczną poprawnością
wdzięczą się w nicość
bezosobowe nijakie i wąskie

kurwy

bezustannie ćwiczą nieważkość
swych aureoli wszędzie klejonych
resztkami taśm bezbarwnych

z zapisem wycen jakości i mocy

donosów każdego kalibru

tonących



20.02.2014

gdy czarny kot przebiegnie drogę


książka antymagiczna ujrzała światło...

 
czarny kot na wolności...


a w min dwa teksty mojego autorstwa
"objawy" i "bobonienie - słowa niechciane"

zapraszam...

„Południe”


Wiatr stawiał tak ogromny opór, że z ledwością dawałem radę się poruszać. Każdy krok to nie lada wyzwaniem, a utrzymanie jednego kierunku nie było możliwe. Całe ciało drętwiało od przerażającego chłodu. Nie jestem nawet wstanie określić, czy to był mróz, bo to, co ograniczało widoczność niemalże do zera, to nie był śnieg, a piasek. Nie wiedząc, gdzie jestem i dlaczego, nie mając pojęcia jak się tu znalazłem przecinek walczyłem z naturą i sam ze sobą przecinek nie chcąc się poddać, mimo że sytuacja wydawała się beznadziejna. Ciało, nacinane co kilka sekund przelatującymi żyletkami, piekło, potęgując zmęczenie. Nie wiedzieć czemu, brnąłem wciąż pod wiatr. Wiatr tracił na sile, otoczenie stawało się jaśniejsze, ale odczuwalna temperatura nie ulegała zmianie. Dojrzałem przed sobą wędrującą postać, której zarys stawał się coraz to wyraźniejszy. „Jestem ocalony”. Zakapturzony, z niesamowitym spokojem i pewnością zbliżał się do mnie. Mimo przerażenia czekałem aż podejdzie. Trwało to chyba całą wieczność. Będąc tuż obok, wysunął dłoń przed siebie, a ja w tym momencie wniknąłem w jego kaptur, starając się dojrzeć twarz przybysza.
- Południe jest w tamtą stronę – powiedział, wskazując kierunek, w którym się oddalał.
Spoglądając w kaptur i słysząc ten glos wylądowałem na plecach odepchnięty tym, co ujrzałem i usłyszałem. Leżąc na plecach, coraz słabiej przysypywany piaskiem, obserwowałem jak odchodzę. Po kilku sekundach zakapturzona postać zniknęła pośród wirującego wszędzie piasku. Po kilku minutach nastała cisza i spokój, a moim oczom ukazała się bezkresna pustynia.

Panika. Z przerażeniem próbowałem łapać powietrze, od którego zostałem odcięty falą zimnej wody. Po chwili udało się. Zdezorientowany z trudem otworzyłem oczy. Cały się trząsłem. Nie wiem czy z zimna, czy ze zmęczenia. Szum ludzi, krzątających się wszędzie, wypełnił otoczenie, wypierając odgłosy kapiącej ze mnie wody. Nie mogłem się poruszać. Przede mną stała kobieta, trzymająca w ręku duże blaszane wiadro, głośno się śmiejąc. „Co się przecinek kurwa dzieje” – pomyślałem. Studnia, wybrukowany dziedziniec jakiegoś pieprzonego miasta, pełno ludzi, łażących wszędzie i gapiących się na mnie. Mówili coś między sobą, ale nie byłem wstanie nic niczego zrozumieć – to nie był mój świat. Nogi, rozstawione w rozkroku i przykute stalowymi kajdanami do jakiegoś podestu. Ręce, skute w kolejne kajdany, rozciągnięte na łańcuchach. Wszystko przymocowane do stalowego okręgu, od którego pięła się w górę jakby antena. „Nie to nie piorunochron… oby nie było burzy…” Chłodny wiatr nie dawał zapomnieć, że jestem kompletnie nagi. Kobieta spoglądając w moją stronę złowieszczo wrzuciła wiadro do studni i odeszła, nadal się śmiejąc. Ludzie wciąż przechodzili wieszając na mnie szydercze spojrzenia. „ Czego oni chcą… To jakaś kara?... Co się dzieje?.. Co się dzieje… Co dalej? Kurwa jak zimno…”  Przez głowę przepływały setki myśli, a strach nie dawał o sobie zapomnieć. Patrzyłem z niedowierzaniem. „Nie… Nie… Ona wraca…” Nawet nie mogłem krzyczeć przez ten pieprzony knebel. Ten kawał baby wyciągnął ze studni pełne wiadro wody - rechocząc. Zamknąłem oczy, oczekując na nadciągającą kolejną falę. Usłyszałem tylko brzdęk wiadra. Napięte mięśnie potęgowały chłód i ból. Po raz kolejny wrzuciła wiadro do studni i odeszła wciąż się śmiejąc. Sytuacja powtarzała się w nieskończoność. Zaczął zapadać zmrok. Dziedziniec powoli pustoszał. Temperatura wciąż spadała i co gorsza, zaczynał padać deszcz. Niebo kłębiło się czernią. Spostrzegłem tylko jedno błyśnięcie. Poczułem dość mocne klepanie po policzku.
- Południe. Miałeś iść na południe.
 Z ledwością otwierając oczy, starałem się dojrzeć w strugach szalejącej burzy cokolwiek. Mignęła mi tylko dłoń wskazująca kierunek. Podnosząc po raz drugi głowę poczułem na ustach piasek. Zakapturzona postać oddalała się w kierunku, który mi wskazała. Za plecami znowu usłyszałem ten przeklęty rechot.

Pohukiwanie sowy, świerszcze trzeszczące gdzieś obok i ten zapach świeżego powietrza, a przede wszystkim brak kurzu. Po za tym martwa cisza. Z dużą dozą niepewności otworzyłem oczy. Kompletna ciemność. Po dłuższej chwili poczułem okrutny ból ramion, nadgarstków i drżenie nóg. Nie wiedzieć czemu spadłem jakby z tamtego pieprzonego podestu. Wpadając w krzaki, odświeżyłem większość ran. Krew sączyła się powoli, a większość ciała piekła od oparzeń pokrzywy. Wstałem, na szczęście tym razem miałem jakieś ubranie na sobie. „Gdzie ja znów kurwa mać jestem...” – Jedyna myśl, jaka przychodziła mi do głowy. Starając się uspokoić, zwalniałem oddech, a każdy szelest czy trzaśnięcie pod butem utrudniały sprawę. „Mam tylko nadzieje, że nic mnie w tym lesie nie pożre...” Usiłując dojrzeć choć skrawek nieba przez zasłaniające wszystko korony drzew przecinek ruszyłem z miejsca. Po przejściu kilku dobrych metrów wzrok przyzwyczaił się do panujących warunków. Przestałem wpadać na drzewa i krzewy. Najrozsądniej byłoby poczekać na świt i dopiero obrać jakikolwiek kierunek. „Na południe... Na południe... Miałeś iść na południe...” – Huczało mi bez przerwy. W końcu usiadłem pod jednym z drzew, starając się odpocząć i pozbierać myśli. W kieszeni miałem fajki, przemoknięte zapałki i nóż. Odpaliłem papierosa, przy czym zużyłem większość zapałek nie zwracając uwagi na głód. „Może jeszcze ognisko sobie rozpal...” Czułem, że marnuję czas, że to będzie mnie dużo kosztowało. „Cisza przed burzą...” - Nie dawało mi to spokoju. Wstałem, sam nie wiem po co wsłuchując się w odgłosy lasu. Gdy już udało mi się opanować emocje i zacząłem zastanawiać się gdzie by się zdrzemnąć, z oddali błysnęło światło. Otrzeźwiałem. Wstałem na proste nogi i ruszyłem w jego kierunku. Światła wynurzały i znikały pośród pni. Odgłos ujadających psów kazał mi się zatrzymać. Wpadając w popłoch, ruszyłem w przeciwnym kierunku. Biegłem na oślep przed siebie, co chwilę się przewracając. Wstając, oglądałem się za siebie sprawdzając, co mam za plecami. Po kolejnej wywrotce i obowiązkowym sprawdzeniu odległości od właśnie, od kogo nie wiem, ale czułem, że nie ma na co czekać. Do spotkania nie może dojść, bo to nie przyniesie nic dobrego. Kolejny raz ruszyłem i przeszyło mnie przerażające zimno. Przeniknąłem przez coś, czego nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić. Zatrzymałem się, czując na sobie czyjś wzrok. Odwróciłem się niepewnie, przerażenie sięgnęło zenitu. Postać w płaszczu z kapturem wskazywała kierunek zupełnie odwrotny niż ten, w który miałem ochotę się udać.
- Południe jest w tę stronę. – wymamrotał, po czym zniknął.
Po kilku sekundach ruszyłem dalej. „Kurwa, kurwa, kurwa...” – kląłem w myślach. „Kim jesteś i czego chcesz?” Biegłem, dysząc, wpadając co chwilę na jakieś krzaki. Strach nie pozwalał wydusić nawet jednego słowa. „Biegnij, szybciej biegnij...” Nawet nie zauważyłem, że biegnę wciąż w dół, a zbocze staję się coraz bardziej pochyłe. W dole było słychać płynącą wodę. Znów się potknąłem, ale tym razem nie było szans na to, żeby się podnieść. Leciałem jak worek mięcha, z trudem łapiąc oddech po każdym uderzeniu. Kompletnie zdezorientowany, próbowałem łapać się czegokolwiek, co nie przynosiło żadnego skutku, a jedynie kolejne rany. W końcu przestałem się bezwładnie toczyć, obijając się o wszystko, a co gorsza spadałem, nie wiedząc, co mnie czeka na dole. Szum wody ustał, słyszałem jedynie uciekające pęcherze powietrza. Przerażony usiłowałem się wynurzyć.

Wydostając się na powierzchnię, przecierając twarz, starałem się oddychać. Siedziałem w wannie, w mojej własnej wannie, w mojej łazience. Byłem ubrany, wszędzie było pełno błota i krwi. Z trudem mogłem oddychać. Nadal przerażony, nie mogłem uwierzyć w to, gdzie jestem. Wychodząc z wanny nóż wypał mi z kieszeni. Wyjąłem przemoczone papierosy i wrzuciłem je do muszli. Zdjąłem z siebie mokre łachy, ogarnąłem siebie, łazienkę i poszedłem sprawdzić, co z resztą mieszkania. Drzwi na klatkę były otwarte, a reszta mieszkania wydawała się być ok. Trzy razy sprawdzałem, czy mieszkanie jest dobrze zamknięte i czy tu na pewno jestem sam. Wróciłem do łazienki, zużyłem wszystkie opatrunki i bandaże jakie tylko miałem, a miałem tego niewiele. Żebra wydawały się być połamane. Własne cztery ściany przywróciły spokój, na chwilę. Idąc do pokoju, domknąłem drzwi szafy, po kilku sekundach ponownie je otwierając. Szafa była pusta, pozostał tylko „jej” zapach. Otworzyłem drugie drzwi, za którymi były moje rzeczy. Wróciłem do pustej części, spoglądając na kurz, który zbierał się tam już ładnych parę lat. Sięgnąłem po kopertę, leżącą na jednej z półek, była ona już kilkakrotnie gnieciona i prostowana. Trzymając ją w zaciśniętej pięści, powlokłem się do salonu. Garść leków przeciwbólowych, i nie tylko, było wstępem przed rytualnym użalaniem się nad sobą. Treść listu znalem już na pamięć, mógłbym go recytować na wyrywki. Zmęczenie, leki i alkohol szybko zakończyły wieczór.

„… co mam napisać… zostawiłeś mnie… pojechałeś… a ja walczyłam o twój spokój… teraz się żegnam z tobą… trzymaj się i spróbuj żyć… nie bolało to, co miało nastąpić… tylko że pojechałeś ratować tamten świat… nie zakłócę spokoju na kanapie… tyle mnie to kosztowało… twój spokój… teraz się z tobą żegnam… żegnam… nie mogę być dłużej częścią twojego prywatnego piekła… miałam cię z niego wyciągnąć… piekło… ty… i dopiero ja… jak było na początku… na końcu…  trzymaj się i spróbuj żyć… irracjonalne skoki ciśnienia… spróbuj żyć…”

- Nie, nie i jeszcze raz nie! – wrzeszczałem przez sen.

„ Lepiej byłoby żebyś powiedziała mi żebym spierdalał, zamiast…”

„Nie ma takiego numeru…”

„Chciałbym wierzyć, że właśnie tego chcesz. Ja, Gniewo wspaniały pozwolę ci teraz na nienawiść. Pomogę sobie sam.”

Już sam nie wiem, który to raz budzę się w łazience słysząc jej trzaśnięcie drzwiami. Kolejny telefon rozsypał się po zderzeniu ze ścianą, pozostawiając na niej chyba setny ślad. Lustro pokryło swoimi drobinami całą podłogę, skrapianą krwią cieknącą z pokaleczonego czoła. Usiadłem na podłodze. Łzy mieszały się z krwią. Jedynie, na co miałem ochotę, to oddanie bez honorów czci dnom butelek, które zalegały w barku. Nieistotne co, ale na tyle dużo, by się zresetować, bez względu na koszty. Niechętnie się podnosząc, pokaleczyłem dłonie i stopy. Spoglądając na swoje świeże stygmaty, poszedłem do salonu, znacząc krwią podłogę.
- „Mam swoje piękne blizny i płonące ostatnie mosty.”
Trenowałem tłuczenie o ścianę kolejnych kieliszków, szklanek i pustych butelek. Nawet, jeśli któryś z sąsiadów miałby ochotę wyrazić swoje niezadowolenie z powodu nadmiernego hałasu i tak bym tego nie zauważył, dudniące z głośników dźwięki kolejnych symfonii zabijały odgłosy świata zewnętrznego. Butelka wysunęła się z dłoni, bezszelestnie opadając na puszysty dywan, który pochłonął jej zawartość i niemalże w tej samej chwili został przygnieciony bezwładnie opadającym, nieprzytomnym cielskiem.

Samochody nie miały litości przejeżdżając z ogromną prędkością, chlapały, jakby mało było tego, że padał deszcz. Fakt, pełzłem środkiem jezdni w samych spodniach i kompletnie zalany i nie bardzo przeszkadzało mi cokolwiek się działo wokoło. Trąbienie, krzyki i wyzwiska lecące w moja stronę, spływały po mnie jak ten deszcz.
- Na południe…- bełkotałem.
 Niebieskie migające światła były oznaką nadchodzących kłopotów. Próba ucieczki się nie powiodła. Jak worek zostałem wrzucony do zakratowanego przedziału.
- Do domku czy do hotelu? – zapytał ironicznie policjant
- Doktorek na pewno ucieszy się na twój widok. – dodał drugi – Że oni cię wypuszczają…

Obraz tracił ostrość ścian, do której się kleiłem, usiłując wrócić do swojego pokoju. Ściana była coraz dłuższa i wyższa. Korytarz zdawał się rozciągać na wszystkie strony. Podłoga falowała, co chwilę zderzając się z sufitem. Światła mrugały, sypiąc się iskrami. Pochłaniał mnie mrok, a ja usiłowałem sięgać gwiazd. Stałem w miejscu, patrząc na rozpad rzeczywistości. W końcu zacząłem bezwładnie spadać, coraz szybciej i szybciej. Ciśnienie niemal nie rozwaliło mi głowy. Straciłem przytomność, gdy się ocknąłem leżałem na piasku. Przewracając się kilkakrotnie, usiłując wstać, poczułem krew w ustach, nie licząc strasznej suchości. Wstałem. Wiatr stawiał tak ogromny opór, że z ledwością dawałem radę się poruszać. Każdy krok był nie lada wyzwaniem, a utrzymanie jednego kierunku nie było możliwe. Całe ciało drętwiało od przerażającego chłodu. Nie jestem nawet wstanie określić...

- Południe jest w tamtą stronę – powiedział, wskazując kierunek, w którym się oddalał...

 
12.11.2013 – 09.02.2014

są miejsca


skąd się nie wraca
a nas jest tysiąc
Mahomet Chrystus Krishna

miliony miliardy i cienie
boskich tragedii
my w nich jak w nas one

i niech choćby jeden tąpnie
śladem na piasku czy śniegu zgrzytnie

a zwietrzą go ołowianym słowem

twarze być może ludzkie
schnące w bezkresnej bieli
niełzawiącej za człowieczeństwem
 

 

04.02.2014

  

„…jest Bóg zdrady wampiry i nicość Mahomet Chrystus Krishna
jest ich tysiąc …” – Glaca
fr. tekstu  „Fucked  up east” MY RIOT  z albumu SWEET NOISE

konkurs na blog roku






dzięki za oddane głosy
 strefa po zakończeniu 2 etapu kursu uklasyfikowała się na 31 miejscu z pośród 352 blogów

dziękuje wszystkim i gratuluje pierwszej 10

czarny kot w druku

4 II 2014, II wydanie ksiażki antymagicznej z serii "Stop magii!" pt. "Gdy czarny kot przebiegnie drogę" znalazło się w drukarni. Przewidywane ukończenie druku książki: 18 II br. Na 100 stronach publikacji udział wzięli twórcy z Polski, Hiszpanii, Holandii i Niemiec.


Grafika na okładce i wewnątrz książki:  GEORG BAHR - Niemcy