jedyne co mogę ci dać to siebie,
w dwudziestu czterech różnych odsłonach na dobę
i więcej, bez względu na skutki uboczne skrajności.
od ciszy miażdżącej ciśnieniem,
przeklętą wegetacją mroku,
marszczącą każdą ścian powłokę,
martwym niemal spojrzeniem.
przez zwykłe, codzienne zabijanie koloru,
bliżej mi nie znanych odcieni,
więdnących kwiatów i brudnych kieliszków,
radością szampana karmione rany.
po krzyk rwący szkłem powietrze,
ciężkie i mdlące, nie do przełknięcia,
klątwy lecące nam na głowy
kamiennym gradem,
burzą, niekoniecznie rzeczywistą
przed każdą mą egzekucją,
za niezdolność do człowieczeństwa,
kolejno gasną wszystkie me słońca,
chłonąc czernią bezpańskie myśli,
w błocie topiąc drogi.
nie będzie twej białej chusty,
gdy kat zawaha się chwilę.
24.11.2012