„Miejsca z odzysku”


Bar

Drzwi trzasnęły. Po raz kolejny mieszając duchotę panującą w środku z dość już ostrym i chłodnym powietrzem. Jak na warunki panujące o tej porze roku, można by było rzec, że i tak jest dość ciepło. Po krótkim spojrzeniu na drżącą klamkę odwrócił się od drzwi, obtaczając się w świeżym powietrzu. W jednej chwili zapomniał, kto wyszedł, bo przecież kogoś odprowadzał. Otoczenie nie miało żadnego znaczenia. Ruszył w jej stronę. Stała oparta o ścianę nie dając po sobie poznać, czego właściwie oczekuję od niego po pokonaniu tych trzech metrów. Z każdym przebytym centymetrem otaczający ich ludzie byli coraz dalej i dalej. Zawiesina dymu z papierosów, fajek i trawy zaczęła przybierać formę chmury, niemrawo podświetlonej tandetnymi lampkami, wystającymi ze ścian na wysokości kostek. W momencie zetknięcia zostali sami. Smakując się nawzajem jedyne, co słyszeli to tętent własnych serc. Nadciągały stada mustangów. Czas zaczął się cofać, w tym szaleństwie zegar odmłodniał piętnaście lat, a może nawet więcej. Trzasnęły drzwi. Kolejna fala chłodnego powietrza płynęła po nich zaczynając od stóp. Chmura się rozmyła, ciszę powoli zabijała wrzawa nabierająca na sile wraz ze zbliżającym się otoczeniem. Oboje nie spuszczając się z oczu nabrali łapczywie powietrza, wynurzając się na powierzchnię. Jak wygłodzone wampiry oboje delektowali się wspomnieniem poznanego smaku krwi przy pierwszym kęsie. Łapiąc równowagę rzucają chaotyczne spojrzenia dookoła, by po upewnieniu się, że wszystko jest na swoim miejscu wrócić do stolika. Próbując ukryć skrępowanie poprzestawiali szklanki z niedopitym piwem w poszukiwaniu własnych. Jednocześnie łapiąc tego samego papierosa zderzyli się spojrzeniem już nie próbując uciekać. 
- Wiesz, co tu kiedyś było? – Wyrzucił z siebie oddając jej przypalonego papierosa, lekko muskając jej usta palcem. Milczała przez chwilę.
- Daj spokój… Borys… - urwała, jakby to, co miała powiedzieć skrępowało ją.
Dłuższą chwilę milczeli nie spuszczając z siebie wzroku jakby to spojrzenie było jedynym mostem nad przepaścią, która ich do niedawna dzieliła.
- Powiedz, dlaczego to zrobiłeś?
- Daj spokój… Wiki… - tym razem on urwał gładząc jej dłoń.
- To alkohol i ta cała reszta. To nie my. – Ciągnęła bez przekonania.
- Nie, to nie alkohol czy trawa, to nie zaczęło się tu i teraz. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zrobiłaś coś wbrew sobie. Oboje czuliśmy to ciśnienie. Magnetyzm…
Nic już nie powiedziała, kończąc papierosa delikatnie się uśmiechała. Po kilku chwilach wstała i wyszła do toalety. Była tam chyba całą wieczność.
- Odprowadź mnie proszę.
- Zostań jeszcze… - mimo prośby wstał od stolika.
Ubierali się bez pośpiechu, chcąc odwrócić wykonywane czynności. Wychodząc nie zauważając śniegu minęli znajomych uciekających przed zimową aurą. Po kilku chwilach zniknęli w nieoświetlonej uliczce. Nie spieszyli się wiedząc doskonale, że na końcu tej drogi będą musieli pójść każdy w swoją stronę. Oboje intensywnie myśląc nad tym, co zrobili, nie czując odrobiny winy, nie żałując.
- Będziemy musieli porozmawiać. Nie dziś. Potrzebujemy czasu. Jutro wyjeżdżam, wrócę za kilka dni. Zobacz już jesteśmy „niestety”. Nie zaproszę cię, rozumiesz…
W tym momencie przerwał jej zatapiając się w jej ustach. Ciśnienie rosło z każdą sekundą. Smakowanie siebie wymykało się z pod kontroli. Dłonie plątały się nie spokojnie. Po dłuższej chwili przypomnieli sobie gdzie są, momentalnie trzeźwiejąc. Gładząc go po policzku zniknęła za zamykającymi się drzwiami. Brodząc w świeżym śniegu wlókł się niechętnie w tylko sobie znanym kierunku.
„Dom… Jutro wolne… I do roboty… Dla mnie już wyjechała… ”

            Migawki
     
            Niespodziewanie telefon wszczął alarm, sygnalizując przyjście wiadomości. W niedzielę o tej porze nie było chętnych do odczytania.
- Tato, Tato dostałeś smsa.
„ Mam nadzieje, że to nie z roboty…”
- Tato…
- Idę Łobuzie, idę.
Podnosząc niechętnie telefon włączył smsa momentalnie się budząc. – Za pół godz. na parkingu za centrum – to była ona. Skoczyło mu ciśnienie a na twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Tylko mi nie mów, że zbierasz się już do pracy. Obiecałeś nam, że ten weekend spędzimy razem w domu. Od kogo ten sms?
- Jakiś głupi konkurs. – Powiedział odkładając telefon do kieszeni. „No to jadę…”
- Kotku jadę do sklepu, chcesz coś?
- Po co teraz jedziesz do sklepu, jest wszystko.
- Ok, zaraz wracam, kupię jakieś piwko i wracam – zatrzasnął drzwi za sobą.
- Piwo masz w lodówce.

            Nie patrząc na zegarek pognał, czym prędzej na umówione miejsce. Czekał na ten moment cały tydzień. Nie bardzo wiedział, czego ma się spodziewać na miejscu. Od powrotu z baru zaprzątała jego głowę bezustannie, problemy z koncentracją narastały. Wjeżdżając na parking bez problemu odnalazł jej samochód, zaparkował obok. Bez namysłu się przesiadł.
- Hej.
- Hej. Pięknie wyglądasz.
- Dziękuje. Wiesz, fajnie cię widzieć.
- Ja też się cieszę na nasze spotkanie. Cały tydzień o tobie myślałem.
- To był alkohol, prawda?
- Nie kochanie to nie był alkohol. To byliśmy my i nasze emocję. Coś nas ciągnie do siebie i nie możesz zaprzeczyć.
- A już się bałam, że mi powiesz, że to alkohol. Nie mogę się na niczym skupić, słyszę cię, widzę i czuję. Zaczynam wariować, nie mogę znaleźć sobie miejsca.
Zapadła cisza. Bez skrępowania zbliżyli się do siebie, na tyle na ile pozwalają warunki w samochodzie.

- Gdzie masz to piwo?
- aa…
- Może jakbyś zabrał portfel to dałbyś radę kupić cokolwiek.
- A ja go szukałem. Już myślałem, że go zgubiłem.

            Każde następne spotkanie zbliżało ich coraz bardziej. Przesiadywanie w samochodzie o tej porze roku nie było zbyt komfortowe, ale to im nie przeszkadzało. Nawet niby całkowicie przypadkowe spotkania były dokładnie planowane przez oboje albo przynajmniej jedno z nich. W przeciągu kilku tygodni zwiedzili całą okolicę. Samochody stawały się męczące. Oboje chcieli siebie więcej i na dłużej.

Pokój nr.4

„ O 20 pod centrum…” – wiadomość wysłana. Zabrzęczał telefon.
„Będę kochanie.”
20:02
- Hej kochanie. Wskakuj do mnie i jedziemy.
- Hej… nie chcesz chyba tutaj…
- Niespodzianka. Wskakuj.
- Gdzie mnie zabierasz, no powiedz.- Jak zwykle niecierpliwa.
- Niespodzianka.
Ruszyli. Każdy kierunek poza to miasto obojgu był już bardzo dobrze znany. Nocą wszystko wygląda tak samo, a przynajmniej podobnie. Mimo że nie wiedziała gdzie jadą nie zwracała uwagi na drogę, bo i tak nigdy tego nie robiła, bezustannie spoglądając w jego stronę. Jego ręka jak tylko nie musiał zmieniać biegów, delikatnie gładziła jej kolano. Parkując na niewielkim parkingu przy niepozornie wyglądającym piętrowym budynku z kiepsko oświetloną tablicą MOTELIK.
- Jesteśmy na miejscu.
Wysiadając z samochodu złapał ją za rękę kierując się jakby na tyły budynku, omijając recepcję. Wyraźnie zdziwiona bez słowa pozwoliła się prowadzić. Było dość ciemno, chodnik oświetlony był jedynie małymi lampkami ogrodowymi, które z ledwością się żarzyły. Zasilane na baterie słoneczne, którego, było jak na lekarstwo. Wchodząc od tyłu budynku do środka, stanęli przed drzwiami pokoju.
- Masz klucz. Kiedy zdążyłeś tu przyjechać.
Uśmiechając się delikatnie milczał, nie dając po sobie poznać, że walczy z zamkiem, najwyraźniej się zaciął. W końcu coś zgrzytnęło, drzwi się otworzyły. Sięgając jedna ręką do środka w poszukiwaniu włącznika wymownie spojrzał na Wiki, chcąc powiedzieć – a już myślałem, że się nie uda. Rozbłysło światło i weszli do środka. Znajdując się w małym przedpokoiku, wyraźnie oboje skrępowani sytuacją, grzecznie powiesili kurtki na wieszakach. Otwierając następne drzwi znaleźli się oboje w przestronnym pokoju. Napięcie rosło z każdą sekundą. Stając naprzeciw siebie, wsłuchując się w oddech, łapali jeden rytm kosztując dość gęste w tamtym momencie powietrze. Ciśnienie osiągało zenitu, rzucili się na siebie jak wygłodniałe wilki, zdejmując nawzajem z siebie ubrania. Całkowicie nadzy wylądowali na ogromnym łóżku. Usta i języki chłonęły się i mieszały jak oszalałe. Jego nagły spokój bardzo ją zaskoczył.
- Chodź do łazienki, pod prysznic.- Wyszeptał
Z jeszcze większym zaskoczeniem i zdziwieniem w oczach wsunęła ręce pomiędzy oboje, jakby chcąc zasłonić piersi.
- Nie, jak musisz to idź…
Przygryzając delikatnie jej ucho, wyszeptał:
- Zaraz wracam, nie wystygnij kochanie…  
Wyszedł do łazienki, do której wchodziło się z przedpokoiku, naprzeciw niewielkiej szafy. Szybki prysznic, na szczęście był jakiś płyn do kąpieli i nawet ciepła woda. Jednak ręczniki stały się wyzwaniem, co prawda były dwa, ale tylko do rąk no może trochę większe. Próbując okryć się jednym z nich wrócił do pokoju. Było dość chłodno, mimo że parę minut temu nie można było tego odczuć. Wiki opatulona kołdrą po same uszy ponętnie się uśmiechała.
- Zostaw ten pseudo ręcznik kąpielowy i wskakuj do mnie. Zimno mi tu samej. Rozebrałeś mnie i uciekłeś pod prysznic.
- Czemu do mnie nie przyszłaś.
- Daj spokój i choć tutaj.
Uparcie trzymając ręcznik, Borys ruszył w stronę grzejnika. Po ustawieniu maksymalnej możliwej temperatury, włączył radio. Wśliznął się pod kołdrę i wrócili do poznawania siebie w każdej możliwej płaszczyźnie. Napięcie dawało o sobie znać. Stres sytuacji, w jaką oboje brnęli pozostawił po sobie ślad na tym wieczorze. Dochodzące zza ściany niczym nieskrępowane odgłosy, najwyraźniej ostrego seksu, jedynie niezdrowo zagęszczały atmosferę. Gdy tylko za ściana zrobiło się cicho, w końcu mogli się rozluźnić i zająć sobą. Pragnęli się coraz bardziej. Znajdując na chwile złoty środek oboje wili się w jedności pragnień, doprowadzając się do ekstazy. Powoli zaczęły puszczać hamulce. Po chwili uniesienia nastała błoga cisza, przerywana nierównymi oddechami. Oboje leżąc na plecach obserwowali sufit.   
- Borys, spójrz, co jest na tym łóżku.
- O, diabelskie łożę.
- Może i diabelskie, ale chyba nie taki był zamysł.
Nad ich głowami była wyrzeźbiona głowa kozła ze sporymi rogami.
- Daj spokój, nie zwracaj na to uwagi. – Powiedział gładząc jej nagie ciało.
Nie była to idealna noc, dla obojga. Pozostał spory niedosyt. Po kilku godzinach postanowili wracać. Powrót do centrum był dziwny, milczący. Po dotarciu na miejsce trzeba było się pożegnać, co okazało się dość ciężkie.
- Zadzwonisz?
- Zadzwonię i mam nadzieje, że dasz się porwać ponownie kochanie.
- Taaak? A chcesz?
- Choćby jutro. Choćby zaraz.
- Zadzwoń rano. Pa.
Borys odpalił papierosa patrząc jak jego Wiktoria odjeżdża. „Mam nadzieje, że to stres, bo jak nie to mam problem.” – Pomyślał obwiniając się za słaby wieczór.

            Po kilku dniach spotkali się ponownie. Bez chwili zastanowienia wyruszyli do motelu. Pokój nr. 5 był obok. Pierwsze, co obojgu się skojarzyło po przekroczeniu progu, to para, która tak strasznie hałasowała poprzednio. W pełni rozluźnieni i spokojni bez większego skrepowania tym razem obejrzeli pokój. Był niewielki, ciepły i sprawiał wrażenie bardziej intymnego.
- Jak masz zamiar iść pod prysznic, to idź zanim mnie rozbierzesz.
- Rozumiem, że nie pójdziesz ze mną.
- Masz jakąś obsesję z tym prysznicem. Z wanną też?
- Zaraz wracam.
Po powrocie z pod prysznica, oczywiście „owinięty” w przymały ręcznik, przygasił delikatnie światło. W pokoju zapanował półmrok. Ubrania walały się wszędzie. Wiki przykryta kołdrą ponętnie się uśmiechała. Ta noc obojga zaskoczyła. Kochali się jak nigdy w życiu, aż zastał ich poranek. Zdawali sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie było im tak dobrze. Do tej pory nie wiedzieli, że można uprawiać seks całą noc. Pieszczoty, których zaznali wprowadzały ich w zupełnie inny wymiar, nieznany i tajemniczy.
- Wierzysz w przeznaczenie? – Zapytała, wyraźnie już zmęczona.
- Wierzę, ale trzeba mu pomóc.      

            Kolejna spotkania były coraz dłuższe i coraz intensywniejsze. Jakiekolwiek hamulce przestały istnieć. Nic się nie liczyło tylko oni. Nie zastanawiając się nad otoczeniem pokazywali się razem wszędzie. Wspólne spacery, zakupy, wypady do kina czy restauracji. Wszędzie gdzie tylko mogli byli razem, nie krępując się przy okazywaniu sobie uczyć. Każde miejsce stawało się ich, pozostawiając w nim kawałek siebie. Powroty do rzeczywistości stawały się coraz bardziej ciężkie i bolesne. Czas spędzany z daleka od siebie wlókł się karnie a miejsca drażniły.

Psychiatra

            Obszerny gabinet, stylowe, rzeźbione, drewniane meble obłożone tonami książek, ogromne biurko, skórzane fotele, sofa i oczywiście leżanka. Jeśli tak widzisz gabinet psychiatry to chyba za dużo oglądasz filmów. Rzeczywistość jest jak zwykle niezadawalająca, ciasny pokój, sypiące się pokomunistyczne jeszcze biurko, dwa niewygodne krzesła i jeden znudzony lekarz. Z jednej strony ma już cię dość po samym wejściu, a z drugiej chciałby żebyś został jak najdłużej. Każde rozpoczęte pół godziny odpowiednio kosztuje, a nie wiadomo czy kolejny umówiony pacjent przyjdzie. Borys niecierpliwie oczekiwał na swoją kolejkę, dokładnie obserwując wszystkich przechodzących korytarzem. Pewnie każda z tych osób zastanawiała się skąd się bierze tylu świrów, niech sobie myślą, co chcą, nie jeden z nich nie miałby odwagi tu przyjść stojąc nad własną przepaścią. Otworzyły się drzwi gabinetu, w końcu.
- Kell, zapraszam.
Podnosząc się nerwowo z krzesełka ruszył w stronę gabinetu. Reszta nadal oczekująca dokładnie zlustrowała wzywanego. Ich spojrzenia mówiły same za siebie – oby nie siedział tam za długo.
- Dzień dobry.
- Dobry. Proszę usiąść. Z czym Pan do mnie przychodzi.
Krępująca cisza wypełniła pokój. Szelest przewracanych kartek notesu gryzł bębenki. Lekarz przewracał swoje notatki, chcąc się przygotować na wejścia kolejnego pacjenta. Widocznie jakiś stary bywalec.
- Ok, założymy Panu kartę.
Po wpisaniu danych na czystą kartkę papieru formatu A4, z pomiędzy okularów a czoła wzrok skierował na pacjenta.
- Mamy czas, spokojnie, proszę się rozluźnić. Czym Pan się zajmuje?
- Handluje samochodami.
- Jak idzie?
- Różnie, raz lepiej, raz gorzej, dość nerwowo.
- Jak Pan sypia?
- I tu jest problem. Nie sypiam prawie wcale od około miesiąca. Dużo jeżdżę, rozumie Pan.
- Jakieś inne objawy.
- Objawy, czego? Żadne dostępne leki nasenne już nie działają i dlatego tu jestem.
- Jakieś znaczące zmiany w życiu?
- Nie, wszystko ok.
- Przepiszę Panu leki nasenne, tylko proszę pamiętać, jaka jest zasada przy tego rodzaju lekach. Jeśli jedna nie zadziała, drugiej nie bierzemy, bo organizm się uodporni. Leki bierzemy doraźnie.
- Ok, rozumiem.
- Proszę recepta, widzimy się za miesiąc. 150,-
- Zapomniałem, jakby leki nie działały proszę dzwonić. Do widzenia.
„Co on miał na myśli… jakieś inne objawy… kurwa, objawy, czego… muszę się wyspać… zielsko nie pomaga, chyba je odstawię na jakiś czas…”

Następnego ranka budzik zrzucony za karę na podłogę nie przestał dawać o sobie znać. Bezskutecznie, co kilka minut wrzeszczał niezauważony.
- Kurwa mać, 9:15! Szlag, miałem wstać o 5:00!
- Borys jest sobota, gdzie się wybierasz?
- Miałem jechać odebrać transport, skrócą mnie o głowę. Kurwa, cztery lawety czekają!
Zerwał się i momentalnie był gotowy do wyjścia. Wyszarpując kurtką z szafy z przerażeniem w oczach patrzył jak jego nowa dziewiątka spada na podłogę.
- Po co ta broń! Co ty kurwa robisz? Z kim się znowu zadałeś? Nigdzie nie pojedziesz!
Chowając broń wskoczył w buty, odpalając papierosa odwrócił się do wyjścia.
- Wrócę w poniedziałek albo we wtorek. Pa.
- Możesz wcale nie wracać… i weź ze sobą swoje cudowne lekarstwo… kurwa mać, co ty sobie wyobrażasz, jak Ty mnie traktujesz… te damskie perfumy na Twoich ubrań a teraz broń…
Jedyne, czego się doczekała to trzaśnięcie drzwiami. 

Ucieczki

            Mówią, że facet mający kasą ma problem, a mający dwie kobiety zatraca duszę. „Nie czuję żebym zatracał duszę, bo problem mam, kasa zawsze jest problemem. Nie pamiętam teraz, kiedy był większy, gdy jej nie było czy teraz, gdy jest jej naprawdę dużo. Tak, czy tak zmartwień nie ubywa.”
Tkwiąc pomiędzy dwoma a w zasadzie trzema a nawet już czterema światami, coraz bardziej komplikowało codzienność. Borys powoli gubił priorytety, coraz częściej uciekając do swego czwartego wymyślonego świata, wspomaganego coraz to mocniejszym zielskiem, tabletkami i alkoholem. W pierwszym świecie z własnego wyboru stał się gościem we własnym domu, dzieci i żona poniekąd zmuszeni przez codzienność zepchnęli go drugi a może nawet trzeci plan. Wiktoria zajmowała w tym czasie większość jego czasu, stając się głównym sensem istnienia. Mimo, że zrobiłby dla niej wszystko, coraz częściej ją zaniedbywał. Firma prowadziła się sama, armia ludzi, którą zatrudniał bardzo dobrze dawała sobie radę mimo nieobecności szefa. Mimo wszystko problemy na tle zawodowym musiał rozwiązywać osobiście, nie przebierając w środkach. Broń stała się jednym z głównych argumentów negocjacyjnych. Kell stał się postrachem branży. Krążyła plotka, że już niedługo dosięgnie go każąca ręka konkurencji.
Przed kolejnym spotkaniem z klientami, Borys złapał za telefon chcąc zadzwonić do Wiki. Nie odbierała – „ zadzwonię po spotkaniu.” Po kilku minutach na parking wjechała laweta z kolejną dostawą samochodów a za nią klienci. Kell ruszył w ich stronę, by ich przywitać. Zadzwonił telefon.
- Dzwoniłeś kochanie…
- Oddzwonię później, bo te…
Przerwał a Wiki w słuchawce usłyszała jedynie strzał i jakieś trzaski, jakby telefon spadł na ziemię. Rozmowa została przerwana. Kolejne próby dodzwonienia się do Borysa nie przynosiły skutku. Wpadła w panikę, nie wiedząc, co ma zrobić. Po kilku godzinach nerwowego jeżdżenia po wszystkich podmiejskich parkingach, gdzie Kell mógł załatwiać swoje szemrane interesy, zadzwonił telefon.
- Szpital Wyzwolenia…- powiedział nieznajomy męski glos, rozłączając się natychmiast. Numer był zastrzeżony.

Szpital

- Borys Kell.
- Proszę chwilę poczekać.- Powiedziała jedna z pielęgniarek przewracająca jakieś papiery. Trwało to dosłownie kilka minut. Wykonała jeden telefon informując kogoś, o tym, że policja zaraz przyjedzie przesłuchać Kella.
- Słucham Panią, w czym pomóc.
- Kell. Borys Kell, gdzie leży.
- Kim Pani jest? Rodzina?
- Żona…
- O to już dzisiaj druga „żona”. Nie mogę pani udzielić żadnych informacji, Pani Kell już tu była.
- Proszę mi tylko powiedzieć czy wyjdzie z tego?
- Przykro mi, nie mogę. Proszę opuścić szpital. – Bardzo stanowczo kończąc rozmowę wróciła do swoich dokumentów.

Nowy świat

Borys zadzwonił do Wiki i poprosił o bardzo szybkie spotkanie. Był niespokojny, co ją zaniepokoiło. Dopiero, co doszedł do siebie po incydencie z klientami. Policja też nie chciała odpuścić, szukając czegokolwiek na jego uziemienie.
- Zrobisz dla mnie wszystko?
Spojrzała na niego z miną, która mówiła sama za siebie – oczywiście głuptasie.
- Odezwij się, proszę cię.
- Jesteś dla mnie najważniejszy.  Kocham cię wariacie.
- Ja ciebie też kocham skarbie. Ucieknijmy stąd.
Lekko się uśmiechnęła przytulając się do niego.
- Ok. – odpowiedziała bez wahania. – A konkretnie.
- W piątek zabierz ze sobą kilka rzeczy, przyjedź tu taksówką, o dziesiątej przyjadę po ciebie. Kocham cię. Czeka na nas nowy świat.
Nie zdążyła nic powiedzieć, pocałował ją i szybko odjechał.

Kolejne dni mijały coraz wolniej, telefon milczał. Wiki nie mogła znaleźć sobie miejsca. Nie była sobą, co zauważyli wszyscy w jej otoczeniu. Przyszedł piątek, gdy tylko została sama spakowała największą walizkę i wezwała taksówkę.

            „ Gdzie on jest… już od dwóch godzin siedzę na tej walizce… czemu ma wyłączony telefon… szlag… zaraz tu zamarznę… nie, o nie, już nie dzwonię… jak on mnie traktuje… może się coś się stało… mam nadzieje, że nie… gdzie on jest… trudno, wracam do domu… wiedziałam że tak będzie… gnojek… a jak mu się coś stało… Borys odezwij się…”
Tysiące myśli przepływały przez jej głowę, każda sprzeczna z kolejną. Szarpiąc się sama ze sobą przed podjęciem kolejnej decyzji nerwowo ściskała telefon.  Mimo złości, co parę minut próbowała dzwonić, bezskutecznie. Zaczął padać deszcz. Po kolejnych dwóch godzinach oczekiwania, przemoknięta do ostatniej nitki, załzawiona z rozmazanym makijażem nagle się poderwała dzwoniąc po taksówkę.
- Proszę podjechać na parking przy ulicy…

Parking

„ O 20 pod centrum… musimy porozmawiać…” – wiadomość wysłana. Po chwili odezwał się telefon.
„Chyba żartujesz… o czym teraz chcesz rozmawiać… dwa miesiące ciszy… trzeba było się odezwać jak siedziałam na tej walizce jak głupia idiotka czekając na Ciebie… nasz nowy świat – utopia…”
„To jest bardzo ważne musimy pogadać… 20…” – kolejna wiadomość. Telefon tym razem już się nie odezwał.
20:10. Na parking pod centrum w końcu podjechał jej samochód. Jak zwykle oba samochody zaparkowane obok siebie na skraju parkingu. W tym miejscu od zawsze latarnie były zepsute.
Z samochodów dłuższą chwilę nikt nie wysiadał. Drzwi obu otworzyły się jednocześnie.
- Wiesz, kim jestem? – Zabrzmiał kobiecy glos.
Tego się nie spodziewała. „ O matko chyba trzeba uciekać.”
- Wiem… - „Czego ty chcesz?”
- Zdziwiona? Nie mnie się spodziewałaś? Nic nie mów, nie przyjechałam się tu kłócić.
- Wiesz nie mam czasu, muszą jechać… - odwróciła się chcąc wrócić do samochodu.
- Borys nie żyje! Słyszysz! On, kurwa mać, nie żyje!
Zatrzymały się obie. Łzy napłynęły i jednej i drugiej, zapomniały o nienawiści i do niego i do siebie nawzajem.
- Jak? Kiedy?
- Dwa miesiące temu strzelił sobie w głowę…
- Co? Niemożliwe. Nie Borys. Gdzie leży?
- Nigdzie nie leży… skremowałam skurwiela a prochy rozsypałam na wietrze… nie było księdza i nie ma krzyża… tak jak sobie życzył… skurwiel… teraz ani twój ani mój… zawsze był jebanym egoistą… Borys marzyciel…

Drzwi obu samochodów zatrzasnęły się. Dość długo stały przy chodzących silnikach, po czym odjechały nigdy więcej się nie widząc. Przez parking przeleciał odgłos spadających obrączek na asfalt.

 

30.09. – 11.11.2013

Brak komentarzy: