Chaos wstępny.
O tej porze
roku, życie powinno być całkiem znośnie. Tymczasem, natura jakby na złość robi
wszystko, żeby nie było łatwo. W ciągu kilku godzin mróz zajął tak obszerny
teren, że jedynie nieliczni zostaną obdarzeni kolejnym wschodem słońca. Gdzie
nie zajrzysz, trupy, świeże, ale to już padlina, którą jeszcze nie zdążyły
zająć się robaki. Tak, gady opuszczone przez iskrę szczęścia zdychają, mimo tak
niezawodnemu dostosowania się do panujących warunków. Natura stawia ostre
warunki, przetrwają najsilniejsi, najtrwalsi i najszybsi. Mutualizm stał się
nie tyle niemodny, co delikatnie nazywając niechciany i niebezpieczny.
Zwierzęcy egoizm całkowicie pozbawiony skrupułów, żąda krwi z każdej możliwej
istoty, chcącej jeść. Bo przecież nie mówimy o życiu dla jedzenia, mówimy o
jedzeniu nawet nie dla życia, a dla wegetacji. Wędrowne wampiry przenoszą
wszelkie możliwe choroby, rozlewają się plagą do setek lat po całej planecie.
Na skutek masowych pomorów, rozpoczęto świętą wojnę gatunków detronizując się
wzajemnie w niewielkich odstępach czasu. Podobno są jeszcze miejsca wolne od
wojen, ale i podobno widziano człowieka śniegu, całe zastępy bogów i UFO. A
mnie, prowadzi Karni Mata, na zachód, do krain mlekiem i miodem płynących,
gdzie igrzyska trwają w nieskończoność. Trwam w swej wędrówce od kilkunastu już
godzin, dla choćby dziesięciu gram suchego chleba. Po lewicy ciągnę z sobą
ogień, skradziony bogom, a diabłom nieoddany. Po prawicy kieł, zraszany świeżą
krwią, obumierającą w pierwszych promieniach słońca. Łaskawa Karni Mata
spełniła prośby, obsypując swego sługę ziarnem tuż przed brama areny. Wrzawa
dochodząca zza bramy podnosiła ciśnienie, ekscytacja i żądza krwi wzrastała z
sekundy na sekundę. Po zejściu z zielonej strefy czas przyspieszył, a ja stałem
już w blokach startowych. Odliczanie do pierwszego biegu rozpoczęte. Za plecami
zbierano zwłoki przegranych, układając je na stosach przygotowanych do
mielenia. Dosłownie na sekundę przed oczami błysnęła mi mapa mojej trasy. Nie dość,
że tak krótko, to w dodatku mapa była na tyle nieczytelna i niezrozumiała, że
stres stal się nie do zniesienia. Trzy! Cały zadrżałem, nie spoglądając już za siebie.
Deratyzacja trwa nieustannie. Dwa! Mięśnie się spięły. Ciśnienie skakało. Najgorsze, co mogłoby się teraz roznieść w
powietrzu, to dźwięk fleta z Hameln. Gotów do wyścigu przez wegetacje, może
nawet życie, złoto i niekończący się maraton do zaprzęgu najbardziej oddanych i
sumiennych wyznawców. Meta nie ma teraz znaczenia. Setne sekundy trwają
wieczność, a złote cielce czekają. Przelatujące muchy trzęsą ziemią niczym
bombowce nad Berlinem pięćdziesiąt parę lat temu. Jeden! Rattus, Rattus
norvegicus, Muridae, taksony, bandikot indyjski i setki innych, wszystkie ich
uszy nastawione na odbiór tylko jednego sygnału i na pewno nie na wolna Europę.
Mięśnie napięte do granic wytrzymałości drżą trzymając wszystkich w ryzach.
Start! Zatrzasnęły się zębiska pułapek, nastawianych zazwyczaj na grubszą
zwierzynę, a kto nie zdążył wystartować – nie wiem – ja zdążyłem.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz