2:03
Nieporadnie zwlokłem się z wyra.
Pozbierałem puste butelki, odpalając papierosa. Skończyłem tabliczkę czekolady.
Zemdliło mnie. W drodze do łazienki zdjąłem spodnie. W łazience napotkawszy
własne odbicie w lustrze, wpadłem w szał. Kopiąc ściany, walczyłem z własnym
cieniem. Nie mogłem wydobyć z siebie krzyku. Bezradność wzięła górę. „Imię,
chociaż imię...”
3:13
Jej cień krzątający się po
mieszkaniu był tak rzeczywisty. Usiłowałem się ruszyć. Nie było takiej możliwości.
Obrazy się dwoiły, troiły, rozmywały się falami postępującego odpływu. Mówiła
do mnie, tak lekko. Bełkotałem. Głosy przenikały ściany. Sufit spadł.
6:08
Z ledwością podnosząc zapuchnięte
powieki, próbowałem złapać ostrość obrazu. Panował półmrok. Telefon, który mnie
obudził darł się w niebogłosy. Nieustannie upominał się o zwrócenie na siebie
uwagi.
6:16
Leżałem na wielkim materacu,
rozglądając się. Duże pomieszczenie, wysokie jakby kiedyś tu był jakiś magazyn.
Na jednej ze ścian widniały niewyraźne zarysy drzwi, na dwóch kolejnych
ścianach ogromne okna, sięgające do samej podłogi. Na zewnątrz było jeszcze
ciemno. Na środku stół i krzesła. Telefon ucichł. Cisza panująca wokoło z
minuty na minutę była coraz bardziej niepokojąca, wręcz męcząca. „Zaplątany w
cudzą pościel” – dudniło w głowie.
6:27
Zapalając lampę skierowaną w
sufit, znalazłem papierosy. Tego mi trzeba było, fajek. Nie wiem czyje były te
papierosy, nieważne, nie wiem nawet gdzie jestem. Telefon po raz kolejny
podniósł alarm. Przewracając popielniczkę, wstałem w poszukiwaniu tego
pieprzonego telefonu. Przez panujący bałagan nie było to proste. Na parapetach
leżały trzy komórki, milczały, na ich szczęście. Wszędzie leżały ubrania, na
stosikach albo, jak kto woli, na kupkach. Męskie i damskie. Były czysty, część
nawet wyprasowana, ewidentnie ktoś je tak poukładał. Przy drzwiach leżała
kurtka, w jednej z kieszeni znajdował się niesforny telefon. Odruchowo
odrzuciłem połączenie wyciszając telefon. Odpalając kolejnego papierosa,
pozbierałem niedopałki i popiół z podłogi. Nieporadnie usiłowałem namierzyć
spodnie, co gorsza nie było ich w okolicy materaca.
6:40
Przy drzwiach, jak się okazało do
łazienki, leżała para spodni wyglądająca na zdjęte minionej nocy. Były brudne,
ale leżały jak ulał – tzn. moje. Kieszenie były pusty, nie licząc zapalniczki i
kolejnej napoczętej paczki fajek, co nie było zbytnio dziwne. Obok drzwi do
łazienki stała niewielka lodówka. Zawartość nie powalała – salceson, czekolada,
wódka i cola. Złapałem cole i poszedłem w stronę stołu, gdzie leżał portfel,
wypchany prawami jazdy i kasą.
7:03
Kolejny telefon rozwrzeszczał
się, tym razem na parapecie. Bez chwili zastanowienia ruszyłem w jego stronę.
Odebrałem.
- Przesyłka dotarła. Jutro będzie kolejna...
Zanim zdążyłem przełknąć ślinę, sygnał po przerwanym
połączeniu drażnił ucho. Przesyłka. Hmm... Nie ważne.
7:09
Wróciłem do portfela. Łapiąc
garść praw jazdy, na których ewidentnie widnieją foty jednego faceta, poszedłem
do łazienki, do lustra. Twarz gościa zarówno na zdjęciach jak i w odbiciu
lustra była jednakowo obca. Ani jedna rysa, ani jedna zmarszczka czy blizna na
łysej głowie, nie były mi znajome. Ta morda pasowała do każdego zdjęcia z praw
jazdy. Sytuacja nie była komfortowa, mimo to, nie czułem żeby była mi obca.
Spokój i chłód zaklęty w moich oczach zdawał się być niezwykle mi bliski.
8:00
Odezwał się kolejny z telefonów.
Stojąc nad nim czekałem aż zamilknie.
8:10
- Nie rozłączaj...- Nie dając
szansy głosowi w słuchawce przerwałem połączenie.
8:15
Gapiąc się w ekran telefonu
zastygłem w bezruchu. Milczy.
8:30
Odpuściłem sobie. Nie zadzwoni.
Za oknem robi się coraz widniej. Mgła nie odpuszcza. Pieprzony dom w chmurach.
Czas wypić śniadanie.
9:00
Zerwałem się od stołu po
pierwszym sygnale. A jednak.
- Nie rozłączaj się. – Głos
zdawał się być znajomy. – Wiem, że to, co powiem zabrzmi absurdalnie. Nie wiem
jak się nazywam. Nie wiem, kim jestem. Nie wiem gdzie jestem. Nie pamiętam,
kiedy to nagrałem. Teraz, gdy tego słucham... – Przerwałem połączenie.
Wyłączyłem telefon, pośpiesznie wyjmując baterię.
9:04
Siedząc pod ścianą przy lodówce,
gdzie nie widziałem okien, szukałem rozwiązania. Analizując usłyszane słowa,
wszystko stawało się jeszcze bardziej chaotyczne. Uciec. Uciec? Przed czym?
Przed kim? Gdzie?
10:00
- Nie rozłączaj się. Wiem, że to,
co powiem zabrzmi absurdalnie. Nie wiem jak się nazywam. Nie wiem, kim jestem.
Nie wiem gdzie jestem. Nie pamiętam, kiedy to nagrałem. Teraz, gdy tego słucham
z pewnością nie wiem, o co chodzi. Nie wiem ile to trwa... – Tym razem już nie
wytrzymałem. Rzuciłem telefonem o ścianę. To nie możliwe... To kurwa nie
możliwe...
11:00
Usłyszane słowa dochodziły do
mnie bezustannie. Nagranie zacięło się w mojej głowie. Teraz, gdy tego
słucham... Teraz, gdy tego słucham...
14:15
Na wpół przytomny, siedząc przy
stole, gapiłem się na drzwi. Czekałem, pijąc zdrowie nie przybyłych, nie
przybyłego, nie przybyłej. Coraz mocniej wątpiłem w realność otoczenia.
15:13
Jej cień krzątający się po
mieszkaniu, był tak rzeczywisty. Usiłowałem się ruszyć. Nie było takiej
możliwości. Obrazy się dwoiły, troiły, rozmywały się falami postępującego
odpływu. Mówiła do mnie, tak lekko. Bełkotałem. Głosy przenikały ściany.
Światła mieniące się wszystkimi kolorami unosiły błogie ciepło. Brnąłem przez
te wizję mimo kompletnego paraliżu. W tle drzwi wejściowe powoli się otwierały.
18:07
Głośne trzaśniecie. Drzwi?
Ocknąłem się. Drzwi były zamknięte. Mieszkanie puste. Za oknem utrzymywała się
mgła. Domknąłem lodówkę. Na zdrowie... Na pohybel...
22:00
Błogie świętowanie nie wiadomo,
czego, przerwane donośnym drżenie telefonu. 1 nowa wiadomość. „Dane do kolejnej
przesyłki... Imię, nazwisko... Adres... Kilka fotek... Termin... Potwierdzenie
przelewu...”
22:09
Drzwi z hukiem zamknęły się po
wyjściu.
12 godzin wcześniej.
22:09
Idzie moja przesyłka. Ruszyłem za
nim.
22:24
Zadziwiające, jak człowiek może
być uległy. Strach paraliżuje. Jak ja za nim tęsknie. Miałem nadzieje, chociaż
na mały opór. Tu nic. Duże oczy, drżący głos. Pojechaliśmy.
23:17
Wzrok dość szybko przyzwyczaja się
do koloru nocy. Brnęliśmy przez las. Wyłapując resztki zagubionego światła. Wlokłem
cię człowieku w twą ostatnią drogę. Boisz się. Nie masz czego. Już nic gorszego
cię nie spotka. Już nic...
23:32
Bez ostrzeżenia, z marszu. Jeden
szybki ruch ręką. Skurcz palca wskazującego. Świst z tłumika przeciął odgłosy
śpiącego lasu. Masa drżących mięśni obsunęła się bezwładnie na ziemię. Błysk
zapalniczki na ułamek sekundy uwidocznił czarną plamę krwi. Po chwili namysłu
ruszyłem w drogę powrotną. Po kilkudziesięciu metrach rzuciwszy broń w krzaki,
szedłem dalej, myśląc jedynie o suchości w ustach i gardle. Papieros był coraz
mocniejszy. Podświadomie zdawałem sobie sprawę że mój czas też nadejdzie. Nie miało
to żadnego znaczenia. Żadna praca nie hańbi a pieniądze nie śmierdzą.
00:24
Wróciłem. Mieszkanie puste, nie
od dziś. Nie zastanawiając się, czemu drzwi nie były zamknięte na zamek.
Zapalam światło, dające półmrok. Kurtka, buty, lodówka.
1:08
Wódka zimna. Pierwsza szklanka
wypita jeszcze przy otwartych drzwiach lodówki, zagryziona salcesonem, była
wręcz lodowata. Leżąc na materacu sączyłem przeklęty napój, nierobiący na mnie
większego wrażanie.
11.11.2014