"CHŁOPCY" - Adam Bolesław Wierzbicki
Wilk wolny wyję
na smyczy pies skowycze
na smyczy pies skowycze
Jacek Kaczmarski Obława IV
Tego sobotniego poranka, jak niemal co tydzień od kilku
dobrych miesięcy obudziłem się w pokoju Mango. Miał w nim tylko jeden tapczan,
więc jak zwykle skazani byliśmy na spanie pod wspólną pościelą.
- Chłopcy wstawajcie jedenasta dochodzi – usłyszałem z
kuchni głos jego matki - śniadanie wam zrobiłam. Napiekłam wam kani, w tym roku
chyba jeszcze nie jedliście.
Powoli otworzyłem oczy. W głowie mi jeszcze szumiało po
wczorajszych baletach. Do północy było jeszcze w miarę. Z tego, co było
później, już niewiele pamiętam. Spałem tradycyjnie od ściany, obok mnie na
brzuchu, z twarzą opartą na rękach, cicho pochrapując spał Mango. Spał w
opakowaniu. Z garderoby, jaką włożył na wczorajszą dyskotekę zdołał zdjąć tylko
buty. Z wielkimi oporami podniosłem się z tapczanu i założyłem niebieski big
stary.
- Chłopcy wstawajcie,
kanie wystygną. Zimne już nie będą takie smaczne – ponaglała pani Mikloszewska.
- Wstajemy Mango.
Jedenasta. Trzeba coś wymyślić. Dzisiaj musimy w końcu rozliczyć się z
Kaktusem. Inaczej u niego będziemy spaleni – szarpnąłem za rękę swego kompana
od imprez.
- Daj spokój Gral.
Kurwa jeszcze trochę zaraz wstanę – mruknął przez sen Mango.
W tym momencie
rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę, proszę. Co
pani puka przecież jest pani u siebie w domu – powiedziałem do matki Mango, gdy
ta stanęła w drzwiach niosąc dwa talerze pachnących grzybów.
- Ano pukam Michaś,
bo myślałam, że może jakieś dziewczyny na noc przyprowadziliście. Raz jak nie
zapukałam, a u Janusza była jakaś dziewczyna, to mnie opieprzył i od tej pory zawsze
pukam. A wy, co znowu wczoraj popiliście. Wstawaj Janusz. Śniadanie. Budź go
Michaś. Ja wam zaraz przyniosę jeszcze chleba i herbaty – powiedziała kładąc
talerze z kaniami na ławie.
Mango przeciągając
podniósł się z tapczanu. Sięgnął pod fotel i wyciągnął spod niego pół butelki
wody mineralnej. Wypiwszy połowę jej zawartości przekazał mi resztę.
- Kurwa, w pól do
dwunastej – powiedział spojrzawszy na zegarek. - Za dużo wczoraj było, za dużo.
I po chuj przytargałeś tutaj tego lachociąga.
- Jakiego lachociąga?
– spytałem próbując kojarzyć wydarzenia wczorajszego wieczora.
- Tę kurwę, która się do nas przysiadła, jak te gwiazdy z
Dobrzynia dały dzidę. Wystraszyłeś je. Za ostro podszedłeś. Z takimi trzeba
powoli, z tydzień pobiegać, zajechać do chaty na kawę i dopiero później, a ty
chciałeś od razu.
- To jeszcze pamiętam. Nie chciały pić kolejnego wina. Jedna
coś powiedziała, żebym wypił je sam. To wyjebałem je całe z gwinta. Potem wsiadły do wartburga jakiegoś leszcza,
a później już urwał mi się film.
- Zainwestowaliśmy w
ponad dwie setki setek. Najadły się napiły i spierdoliły. Zgarnął je ten leszcz, a my wyszliśmy na frajerów. Ale
przynajmniej powiedziały, że przyjadą dzisiaj i nawet dotrzymają nam
towarzystwa, jak się będziemy normalnie zachowywać. Cwane sztuki, nie pierwsze
lepsze dyskotekowe wywłoki. Jednak nie ma lasek, nie do wyrżnięcia. Wszystko
jest kwestią czasu i pieniędzy. Z lepszymi dupami, tak jak z samochodem, trzeba
nieraz posmarować, żeby pojechać.
- Tylko my w ostatnim
czasie coraz więcej smarujemy, a coraz mniej jedziemy. Jak tak dalej pójdzie to
będziemy jechać na ręcznym.
Sięgnąłem do kieszeni
spodni wyciągając pogniecioną paczkę marsów oraz dwa sfatygowane banknoty z
wizerunkiem Chopina. W paczce były dwa papierosy, w tym jeden złamany przy
filtrze. Włożyłem do ust całego i odpaliłem z pomocą leżącej na ławie
zapalniczki.
- Byłeś w wojaku,
jakoś sobie poradzisz – dałem Mango papierosa złamanego przy filtrze.
– Została ci jeszcze jakaś sieka? – spytałem.
Mango wyjął z kieszeni
spodni kilka tysiączłotowych banknotów.
- Zostaw sobie do podtarcia dupy, nie mamy nawet na
papierosy, a dzisiaj mieliśmy rozliczyć się z Kaktusem. Coś trzeba będzie
wymyślić. Powiedz lepiej, co z tym lachociagiem.
- Przysiadła się do
nas, postawiłeś jej chyba ze trzy piwa i obiecałeś, że albo ją przenocujesz,
albo odwieziesz motorem do domu. Potem przywlokłeś ją do mojego pokoju,
rozebrałeś się do gaci, pierdolnąłeś na wóz i poszedłeś w kimę. To pomyślałem,
że na bezrybiu i rak ryba. Włożyłem jej rękę w gacie, a tam kisiel, kurwa chyba
z tydzień się nie kąpała. O nie panie Mikloszewski pomyślałem, śmierdziela to
ty ruchał nie będziesz. Otworzyłem rozporek, ona od razu do gębicy. Widać, że
rasowe kurwiszcze. Jednak, co tylko pomyślałem o jej piździe, to pompa zaczęła
mi zaraz opadać. To powiedziałem, żeby dała sobie spokój, bo i tak się nie
spuszczę i kazałem jej spierdalać do domu. A ona do mnie, czy może przespać się
na fotelu. Ja jej, że nie, bo jak stara wpadnie rano, to mi zrobi aferę, że
dziewczyny na noc do domu przyprowadzam i wypierdoliłem ją z chaty.
- Skąd ona właściwie była?
–spytałem.
- Gdzieś chyba z Kałkowa.
- To się kurwa przespacerowała – powiedziałem śmiejąc się. -
Do Kałkowa będzie chyba z dziesięć kilometrów.
Do pokoju weszła matka Mango
niosąc na tacy chleb i dwie szklanki herbaty. Postawiła ją na ławie i spojrzała
na nas litościwym wzrokiem.
- Jedzcie chłopcy jedzcie, bo wam nic innego, tylko
te dyskoteki w głowie, a najeść też się nieraz trzeba, żeby mieć siły tańczyć w
dyskotece - powiedziała kierując się ku wyjściu.
- To właściwie ile my wisimy
Kaktusowi? – spytał Mango popijając herbatą połknięty uprzednio kawałek kani.
- Do wczoraj zalegaliśmy prawie półtora banki.
Plus to co wczoraj, czyli jakieś trzy i pół cztery stówy. Około miliona
dziewięćset się zakręci. Plus skromnie trzy stówki na dzisiaj. Trzeba będzie
znowu spróbować z tymi z Dobrzynia, za dużo w nie wczoraj zainwestowaliśmy,
żeby odpuścić. Trzeba do tego jeszcze dodać minimum trzy setki na paliwo i
papierosy, to będzie razem jakieś dwie i pół bańki Z Kaktusem dałoby się
jeszcze coś załatwić, przełożyć, czy rozłożyć na raty, ale za barem rządzi jego
żona, która zbytnio mnie nie lubi za to, że przed ślubem, jak Kaktus jeszcze
był w wojsku, a ona była już w ciąży, wyciągałem go na panienki. Ostatnio
Kaktus mi mówił, że w domu suszyła mu głowę, że przez takich kumpli jak my, to
muszą dopłacać do interesu. I tak mamy nieźle z Kaktusem, nigdy nie kasuje nas
za wjazd.
- Coś trzeba wymyślić, gdyby był towar.
Opchnęłoby się parę gratów i na pewno ze dwie bańki by się przycięło.
- Tylko skąd wziąć towar, jak od prawie dwóch
miesięcy nie jeździmy na Niemcy. W stodole zostało tylko parę śmieci, których
nikt za darmo nie chce. A miało być tak kolorowo, a tu ciągle plecy. By ci
dołożyć do żuka pożyczyłem od starych pięć baniek. Miałem oddać po miesiącu, a
tu minęło już prawie trzy miechy i chuj, nie oddałem nawet bańki.
- Moja wina, że Szwaby
powyjeżdżały na wakacje i nie ma wystawek? We wrześniu wszystko ruszy to się nareszcie
odkujemy. Lecz dzisiaj mamy dwunastego sierpnia i trzeba myśleć o dzisiejszym
dniu. Skąd wziąć kasę, aby oddać dla Kaktusa – powiedział Mango wstając z
fotela, by wyjrzeć na podwórze. – Chyba ktoś idzie, bo psy szczekają. Chuj z
tym, ma przyjść to przyjdzie - dodał.
- Jaman nie pożyczy z bańki? - spytałem. - W
tygodniu miał chyba wypłatę. Przecież to twój dobry kumpel. Znacie się od
dziecka.
- Nie ma szans. Dwa miechy temu
pożyczył mi bańkę, gdy kupowałem drugi silnik i jeszcze mi go przełożył. Miałem mu oddać po miesiącu
i dołożyć jeszcze na flachę za robotę. Nie przewidziałem jednak, że lato na
wystawkach będzie takie chujowe. Po drugie znasz Jamana, na pijaństwo i
kurestwo kasy nie pożycza.
- Jest w domu, jest w domu –
usłyszałem za drzwiami głos gospodyni. - W pokoju u siebie odpoczywają z
Michałem po wczorajszej dyskotece.
- Włazić - krzyknął Mango zanim
usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
W progu stanął Robert Mylski sąsiad Mango z
naprzeciwka zwany od dziecka Łylputem. Miał na sobie zielony wyjściowy, wojskowy
mundur, na którego pagonach widniały dwie belki oznaczające stopień kaprala.
- Czołem żołnierzu - przywitał go
po wojskowemu Mango – Jaka tam cyfra do wyjścia? Co tak na galowo, macie
dzisiaj jakąś defiladę?
- Trzydzieści dwa dni i cywil – powiedział
Łylput uśmiechając się. - Ty Janusz mam do ciebie sprawę.
- To szybko melduj o co chodzi, bo
my tutaj z porucznikiem Gralickim mamy ważną naradę sztabową.
- Zawiózłbyś mnie do fotografa.
Specjalnie przyjechałem dzisiaj w mundurze, by sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie.
Obiecałem swojej dziewczynie.
- Nie mam czym żołnierzu, łada
nawalona, a z żuka wyciągnięty silnik, no więc jak widzisz, nie da rady. Chyba
że – Mango spojrzał w moim kierunku, w jego oczach zauważyłem charakterystyczny
błysk. Wiedziałem, że rozpoczął już grę
– zrobimy to inaczej. Po chuj ci jechać do fotografa. Gral ma w domu niezły
aparat kodaka. Motorem skoczymy do miasta, kupimy film. Przed trzecią wrócimy,
Gral zrobi ci całą sesję. W poniedziałek damy film do fotografa i jak
przyjedziesz na kolejną przepustkę będziesz miał gotowe zdjęcia.
- A ile to będzie kosztować? – spytał Łylput.
Mango spojrzał w moją stronę.
Jakby szukał u mnie wsparcia.
- Film koniki, czy fuji kupisz już
za sto dwadzieścia, sto trzydzieści tysięcy, ale to chuj nie filmy, zdjęcia
wychodzą na nich kiepsko, a ty Łylput chyba kiepskiego zdjęcia dziewczynie
dawał nie będziesz - powiedziałem powoli przeciągając słowa. - Najlepszy jest
kodak. No i aparat mam Kodaka, więc zdjęcia wyjdą ekstra. Film kodaka kosztuje
prawie dwie stówy, no i zdjęcia z wywołaniem też koło dwóch stów, ale te w
najmniejszym formacie. Nie chcesz chyba Łylput, żeby dziewczyna oglądała cię
przez lupę, więc musisz zamówić przynajmniej format pocztówkowy. To cię
wyniesie prawie pół bańki. Masz tyle?
Łylput sięgnął do wewnętrznej kieszeni
wojskowej bluzy i wyciągnął z niej czarny skórzany portfel. Otworzył go, po czym
wyciągnął z niego pięć stutysięcznozłotowych banknotów i wręczył je Mango.
- No kapralu możecie się
odmeldować – powiedział Mango chowając pieniądze do kieszeni w spodniach. - Skoczymy
tylko z Gralem do Bełżynia, gdzie mamy do
załatwienia kilka spraw. Później w Zaliszewie kupimy ci ten film i około
trzeciej, będziemy z powrotem, by zrobić ci tą sesję zdjęciową.
- Tylko przyjedźcie z tym filmem,
obiecałem dziewczynie te zdjęcia – powiedział niepewnym głosem Łylput kierując
się ku drzwiom.
- No co ty Łylput, przecież znasz
mnie nie od dziś – powiedział Mango uśmiechając się. Wyobrażasz sobie, abyśmy
zrobili w chuja obrońcę ojczyzny.
- No to na razie. Będę u ciebie o
trzeciej tylko kupcie ten film – w głosie Łylputa było już więcej optymizmu.
- No to pięć stów już jest – powiedział Mango
po wyjściu Łylputa lekko się uśmiechając.
- Trzeba będzie kupić paliwo do
twojego rzęcha, fajki i cały chuj zostanie. – Z moimi starymi nic się nie
załatwi, matce dwa miesiące temu zabrali rentę, a stary ostatnio powiedział, że
nie da mi nawet na oranżadę, jak się nie wezmę za uczciwą robotę. A jak u
ciebie stoją sprawy?
- Matuli nie ma w chacie,
pojechała na jakąś pielgrzymkę czy odpust. Gdyby była, zapewne odpaliłaby parę
setek dla marnotrawnego syna. Spróbuję z ojcem, ale będzie ciężko. Znasz mojego
starego, ma swoje zasady. Może będąc w Bełzyniu, spróbujemy coś wyciągnąć od
Arbuza.
- Na Arbuza bym raczej nie liczył,
ostatnio nas pogonił i nie dziwię mu się wcale, wisimy mu prawie dziesięć
baniek - powiedział Mango.
- Za wysoko z nim wtedy poszedłeś.
Wciskając mu za dwanaście baniek dowód rejestracyjny wraz z umową sprzedaży na
jego nazwisko łady, wartej niby dwa razy tyle, której nie widział nawet na
oczy, jakbyś nie wiedział, że Arbuz jeździ tylko rowerem. Wymyśliłem na niego
patent. Banieczkę powinno się wycisnąć.
- Dobra wpół do
pierwszej. Czas brać się za robotę. Jedziemy zatankować motor i na Bełzyń.
Jednak najpierw skoczymy do sklepu. Trzeba kupić fajki i wypić po jakimś piwie.
Po tych wczorajszych baletach smali mnie, jak jeża po jabłkach.
- Swoją drogą z tym Łylputem
trochę chujowo wyszło. Żołnierzy nie powinno się przewalać – powiedziałem, gdy
szliśmy w stronę stojącej pod wiatą mojej etezetki.
- Łylput niech spierdala – powiedział
twardo Mango. – Jak byłem na unitarce tłukł moją dupę.
- Łylput? Tłuk twoją dupę? –
spytałem zdziwiony. –Którą?
- Pamiętasz, przed wojskiem całe
dwa tygodnie biegałem z Anitą Piaseczną.
- Smerfetką? Tą kurwą? Przecież
mend od niej dostałeś.
- To nieistotne, mendy wykryli mi
dopiero w wojsku. Siedziała u mnie na chacie przez całe dwa tygodnie. Nie
pamiętasz tego, wtedy bujałeś się z Kaktusem przed jego weselem. Do domu
woziłem ją tylko po to, by się przebrała i wykąpała. Wiesz przecież, że do
swojej wanny żądnych kurew nie wpuszczam. Trzeba było się wystrzelać przed półtoramiesięcznym
przymusowym celibatem. Nawet podczas cioty też ją waliłem. Kładła ręcznik pod
dupę i jazda. Żadnych przerw, nieraz nawet po kilka numerów w ciągu dnia. Chuj
stał mi wtedy niemal na okrągło. Kurwa bo kurwa, przecież żenić się z nią nie
zamierzałem, chciałem sobie tylko dobrze poruchać przed wojskiem. Na pociąg też
mnie odprowadziła obiecując, że będzie czekać. Przyjeżdżam na pierwszą
przepustkę i dowiaduję się, że Łylput się ze Smerfetką buja. Chuj w dupę
frajerowi, najwyżej mend dostanie pomyślałem, choć wiedział, że przed wojskiem
ją tłukłem, żołnierzowi, tym bardziej kumplowi, dupy się nie rusza. Udałem
obrażonego. Zaczął mi stawiać, przepraszać. Powiedziałem, że nie ma sprawy. No
przecież za kurwę nie będę bił kumpla nawet takiego jak Łylput.
- No to teraz z Łylputem jesteście kwita – powiedziałem.
Chwyciłem motor za kierownicę i potrząsnąłem
nim na boki.
- W baku prawie echo – mam nadzieję,
że się jakoś dokulamy do cepeenu – powiedziałem, kopiąc na ssaniu w nóżkę
startera.
- O nie, nie kolego Gralicki – powiedział
Mango wyrywając mi kierownicę. - Po wczorajszych dyskotrzaskach masz jeszcze co
najmniej z promila. Kierowca z ciebie kiepski, a ja nie chcę wylądować na
przydrożnym drzewie. Jest jeszcze tyle fajnych panienek do zaliczenia. Bierz
się za pchanie.
- A jak zawiną nas pały i
pozbędziesz się prawka, to kto będzie jeździł na Niemcy?
- Spoko węża – powiedział Mango - do
Bełżynia pojedziemy przez las. Jednak najpierw pod sklep, trzeba kupić fajki i wypić
po jakimś piwie.
Motor odpalaliśmy na zapych. Mango pchał za kierownicę, ja z tyłu za
oparcie. Odpalił po kilkunastu metrach.
- Wskakuj – krzyknął Mango –
myślałem, że znowu będą kłopoty z odpaleniem tego twojego rzęcha.
Podjechaliśmy pod sklep. Mango oparł etezetkę
o ścianę, po czym ruszyliśmy w stronę otwartych sklepowych drzwi.
- Tutaj też chyba coś wisimy – powiedziałem,
gdy wchodziliśmy na schody.
- Nie przejmuj się tym i zostaw to mi – powiedział spokojnym
tonem Mango – Jesteś na moim terenie.
W sklepie nie było nikogo.
Mango podszedł pod ladę wyciągając z kieszeni spodni pieniądze otrzymane od
Łylputa.
- Cztery paczki czerwonych marsów i dwa EB na miejscu – powiedział
pewnym głosem.
- A wy chłopcy czasami nic nie jesteście mi krewni? - stwierdziła
raczej, niż spytała ekspedientka w balzakowskim wieku o lekko zaokrąglonych
kształtach, uśmiechając się przy tym.
- Co tam kierowniczko, takie długi to nie długi.. Na razie
dwie stówki za papierosy i piwo, a co zostanie, niech kierowniczka odpisze od
tego co wisimy, resztę na bank oddamy w przyszłym tygodni, gdyż aktualnie
przechodzimy lekkie kłopoty finansowe.
- Dobrze chłopcy -,powiedziała sklepowa kładąc piwo na
ladzie. - Macie szczęście, że was lubię.
- Nas trudno nie lubić – powiedział Mango, gdy zmierzaliśmy
w stronę wyjścia.
* * *
- Podjechaliśmy pod mój dom. Ojciec krzątał się po obejściu
nosząc jakieś wiadra. Nawet nie spojrzał w naszym kierunku, gdy weszliśmy na
podwórko.
- Cześć tato – powiedziałem lekko skruszonym tonem. – Jak
tam, kiedy będziemy słomę zwozić?
- Dzień dobry panie
Tadziu – powiedział Mango. – Jak tam w
tym roku żniwa, zboże dobrze sypało?
- A witam gospodarza – powiedział z sarkazmem ojciec. – A ty
Janusz pytaj o plony gospodarza. Tak się worków nanosił przy omłotach, że chyba
kręgosłup mu wysiadł. Do sanatorium trzeba będzie chyba go wysłać. Matka
pojechała do Częstochowy. Bigos i gołąbki są w lodówce. Ręce macie. Możecie
sobie odgrzać.
- Spoko, jakoś sobie
poradzimy – powiedziałem otwierając wejściowe drzwi do domu.
- Pilnuj tego bigosu – powiedziałem do Mango, gdy już
byliśmy w kuchni stawiając patelnię na kuchence gazowej. – Ja spróbuję zagadać
ze starym, ale cienko to widzę. Słyszałeś jak nas przywitał.
Wyszedłem na
podwórko. Ojciec akurat wychodził z obory. Postanowiłem zagrać w otwarte karty,
bez zbędnego owijania w bawełnę.
- Pożyczyłbyś mi tato jeszcze bańkę, Do połowy września
oddam ci wszystko - od razu przeszedłem do sedna sprawy.
Ojciec oparł widły o
ścianę obory i popatrzył na mnie litościwym wzrokiem.
- Słuchaj Michał – zaczął swój wywód. - Rolnikiem to ty nie
zostaniesz. Od dziecka nie miałeś do tego zamiłowania. Zawsze wolałeś czytać
książki. Jedyne co lubiłeś w dzieciństwie to paść krowy. Przy tej robocie
mogłeś bez problemu sobie poczytać. Trzeba było dalej się uczyć, a nie wywijać
na studiach. Od jesieni zaczynałbyś już ostatni rok. I jeszcze pobiłeś tego
profesora od literatury, za co cię wyrzucili z uczelni.
- Próbował się dobierać do mojej dziewczyny – odparłem
starając się opanować wzburzenie.
- I nie wyrzucili mnie, tylko sam zrezygnowałem.
- Czy cię wyrzucili, czy zrezygnowałeś, efekt taki sam, od
dwóch lat już nie studiujesz -ciągnął
dalej ojciec. - Co do dziewczyn, to mówią, że tego kwiatu to pół światu. Nieraz
ze skrzynki wyciągam po kilka listów adresowanych do ciebie z naklejonymi
sercami, czy odbitymi ustami, których nawet nie otwierasz. Skończyłeś
dwadzieścia trzy lata, najwyższy czas poważnie pomyśleć o życiu. Twoi koledzy
pożenili się, mają dzieci, pracują, a ty ciągle tylko byś się bawił. Już w
szkole, w klasie maturalnej, zacząłeś rozrabiać. Szczęście, że matka dobrze zna
się z dyrektorem, bo by cię ze szkoły wyrzucili. I matury z niemieckiego też
byś nie zdał, gdybyś nie zachodził do tej nauczycielki. Po tym jak skończyłeś
szkołę, ona zaraz wyjechała z Zaliszewa, wyszła za maż i urodziła dziecko.
Mówią, że twoje, nie bój się ludzie wszystkiego się dowiedzą.
- Pierdolą głupoty – powiedziałem wzburzony. – Nic między
nami nie było. Chodziłem tylko do niej na kawę, by podciągnąć się z
niemieckiego. – No to co, pożyczysz mi tę bańkę.
- Bańkę mówisz, milion złotych. Na milion złotych to
chłopaki z Bełżynia prawie tydzień w tartaku pracować muszą. Poszedłbyś do
roboty, to byś wiedział ile trzeba potu wylać, żeby zarobić milion złotych. Nie
chcesz pracować fizycznie, próbuj zarobić głową. Matka załatwiła ci przecież
robotę w Wieściach Zaliszewskich. Artykuły byś pisał, studiowałeś polonistykę,
pisać więc umiesz.
- Za takie pieniądze to niech sobie burmistrz sam piszę –
odparłem z trudem opanowując narastający we mnie gniew.
- A ty byś chciał od razu zarabiać tyle co minister. To
trzeba było się dalej uczuć. Jak zdałeś
maturę, kupiliśmy ci motor. Koledzy twoi mieli, więc nie chcieliśmy z matką,
żebyś czuł się gorszy. Dwa lata utrzymywaliśmy cię, na studiach też ci niczego
nie brakowało. Później zapisaliśmy na ciebie gospodarkę, bo bardzo bałeś się
wojska. Taki z ciebie gospodarz, że na
żniwa pojechałeś nad jezioro pod namiot. Miałeś wrócić na drugi dzień, wróciłeś
po tygodniu. Ludzi musiałem najmować. Pieniędzy na życie nie dajesz wcale. Jesz
ile chcesz i jeszcze kolegów karmisz, dobra, nie będziemy z matka jedzenia ci
żałować. Matka też kupuję ci papierosy, żebyś nie musiał od kolegów żebrać jak
dziad. Opłacamy za ciebie KRUS, żebyś w przyszłości miał jakąś rentę.
Pożyczyłem ci pieniądze na tego żuka, bo miałeś zarabiać na tych niemieckich
śmieciach. Nie oddajesz, dobra. Komu mam pożyczyć, jak nie synowi. Ostatnio
dałem ci też na przegląd motoru. Przeglądu nie zrobiłeś, sprawdzałem w dowodzie
rejestracyjnym. Nie wiem w ogóle czy ten twój motor przeszedłby przegląd,
przecież ta kupa złomu ledwo jeździ, jak ci go kupiliśmy był niemal w idealnym
stanie. I ty jeszcze chcesz, żebym Ci pożyczył milion złotych na hulanki. Weź
się lepiej za czytanie książek, maże przeczytasz w nich coś, co ci się przyda w życiu.
- Czytam, czytam – powiedziałem
wkurwiony do granic wytrzymałości. – „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego. - Ciekawa analiza osobowości ludzkiej.
Polecam.
- Ty już lepiej nie filozofuj. To
filozofowanie to jeść ci nie da – usłyszałem za plecami głos ojca wchodząc na
schody.
- Dobra wpierdalamy ten bigos – powiedziałem do Mango
siadając przy stole w kuchni. –
Potem ja się wykąpię, a ty przykręcisz tłumik w etce, bo chodzi głośno jak
czołg. W warsztacie znajdziesz potrzebne klucze Będziemy jechać do Zaliszewa,
wiec trzeba będzie uważać na pały, a z
niedokręconym tłumikiem przypał murowany.
* * *
Wypożyczalnię kaset wideo na osiedlu Piastowskim w
Zaliszewie prowadził mój kolega z liceum Grzesiu Krzycki. Kolega to może
za dużo powiedziane, gdyż nawet nie
chodziliśmy do jednej klasy. On uczył się w klasie o profilu
matematyczno-fizycznym, ja zaś humanistycznym. Razem mięliśmy tylko wf, na
którym chłopaki zazwyczaj robili z niego łacha, gdyż miał mizerne osiągnięcia w lekkiej atletyce,
a i talentu do gier zespołowych nie miał za grosz, czego przyczyną była zapewne
jego nadmierna tusza. Tak przynajmniej było przez pierwsze dwa lata, gdyż w
trzeciej i czwartej klasie moja absencja na lekcjach wf przekraczała grubo
dziewięćdziesiąt procent, a jeśli już się na nich pokazywałem to zazwyczaj już
byłem po kilku piwach i paląc w szatni papierosy patrzałem, jak wylewają na
parkiecie pot kandydaci na przyszłych mistrzów olimpijskich. Czego Bóg nie dał
Grzesiowi w mięśniach, dał mu w głowie. Po maturze dostał się bez problemu na
wymarzone budownictwo. Jednak z tego, co później słyszałem, z powodów finansowych
po drugim roku przeniósł się na studia zaoczne.
- Witam kolegę Michała – powiedział wyciągając do mnie prawą dłoń, gdy wraz z
Mango przekraczaliśmy próg jego wypożyczalni. – Chyba u mnie pierwszy raz. Co w
przyszłym roku magisterka?
- Nie, musiałem przerwać studia – powiedziałem rozglądając
się po regałach z kasetami.
- A ja w tym roku obroniłem dyplom inżyniera, a od
przyszłego roku zaczynam magisterkę. Od jesieni trzeba będzie zacząć pracować w
swoim zawodzie, a do tej budki zatrudnić jakiegoś pracownika, bo od kiedy
zamknęli w mieście kino, obroty w interesie znacznie wzrosły, choć lato to nie
sezon na oglądanie filmów, jednak od października drzwi się tu nie zamykają.
Szukacie czegoś konkretnego, może pomóc. Widzieliście ostatni film z Brucem Willisem?
Codziennie ktoś go pożyczą, ale właśnie przed chwilą klient mi go zwrócił.
- Spoko zaraz sobie coś wybierzemy – powiedziałem kierując
wzrok w jego stronę. Zauważyłem, że zdecydowanie zbił masę, przez co wydawał
się znacznie wyższy i pozbył się pryszczy na twarzy będących w szkole obiektem
drwin.
Gdy zostaliśmy w
wypożyczalni sami wywaliłem prosto z mostu o co mi chodzi.
- Słuchaj Grzesiu nie będę owijał w bawełnę. Potrzebuję
dobrego pornola – powiedziałem zerkając w stronę drzwi wejściowych w obawie, by
nie wszedł jakiś znajomym lub jeszcze gorzej, znajoma.
- Ty Gral pornola? -
W głosie Grzesia wyczułem wyraźne zaskoczenie - Pamiętam, że w ogólniaku nie
mogłeś opędzić od panienek. Co, skończyło się już wielkie branie i brędzlujesz
się przy trzepakach. Co, nie masz teraz nikogo?
- Jakbym miał to bym u ciebie nie wypożyczał – powiedziałem
z ironią w głosie, tylko nie wiem czy Grubas to wyczuł.
- Chcemy z Gralem
zaprosić panienki na chatę - do rozmowy wtrącił się Mango. - Puścimy im pornola
i będziemy przerabiać z nimi nowe pozycję.
- A ja od studniówki jestem ciągle z Izą. Pamiętasz Izę
Poszwińską, chodziła do ekonomika i to ty poznałeś ją ze mną tuż przed naszą
studniówką. Na Wielkanoc zaręczyliśmy się, a na
wrzesień przyszłego roku planujemy ślub.
- Pewnie, że pamiętam, była jedną z najładniejszych
dziewczyn w szkole No to gratuluję trafnego wyboru – powiedziałem z udawanym
podziwem.
Narzeczona Grubego była naprawdę ładną dziewczyną. Miała
tylko jedną wadę, lubiła się pierdolić. Pamiętam z licealnych czasów, że
przeleciało ją połowa bywalców Omegi. Sam ją zaliczyłem. Po tym, jak podeszła
do mnie z oświadczeniem, że odda mi się, ja wezmę ją ze sobą na studniówkę.
Skończyło się na szybkim numerku w kiblu, potem nawet zaczęła mi robić pałę,
ale powiedziałem jej żeby dala sobie spokój, bo jestem zbyt pijany i drugi raz
się nie spuszczę. Na studniówkę planowałem iść z Elizą z Id, więc wcisnąłem ją
Grubemu, który był wniebowzięty, że z nią pójdzie i jeszcze postawił mi za to
butelkę wódki. W końcu na studniówkowy bal poszedłem sam, Elizy nie puścili
starzy, gdy dowiedzieli się komu ma towarzyszyć na studniówce, co wcale nie
przeszkadzało mi się dobrze bawić.
Mam parę niezłych
trzepaków spod lady dla zaufanych klientów. Co was interesuje? Murzynki,
Azjatki, seks grupowy.
- Najlepiej, jakby to był jakiś filmik z fabułą i do tego
jeszcze z polskim lektorem.
- Mam coś takiego „Hotel w kurorcie”.
No to dawaj –
powiedziałem, bo trochę nam się spieszy.
Gruby oddalił się na zaplecze i zanim wrócił niosąc kasetę w
czarnym opakowaniu, ja puściłem porozumiewające oko do Mango.
- Należy się dwadzieścia tysięcy - powiedział Gruby podając
mi kasetę do ręki. I film wraca do mnie najpóźniej w poniedziałek do
czternastej.
Mango sięgnął do
kieszeni. Po czym spojrzał w moją stronę oznajmiając.
- Ty Gral, zostawiłem twój portret na stole w kuchni.
Dobrze, że nas pały nie złapały, bo byłby przypał, w portfelu były dokumenty od
motoru.
- Nie ma pieniędzy, nie ma filmu – powiedział Gruby
wyciągając do mnie rękę. - W interesach nie ma kolegów.
- Ty Grzesiu nie wygłupiaj się. Trochę nam się spieszy.
Dziewczyny czekają. W poniedziałek przywiozę ci kasetę i forsę. Ze względu na
stare czasy, przecież poznałem Cię z Izą.
- No dobra, ale w poniedziałek jesteście u mnie z forsą i
kasetą.
- Nie ma sprawy. No to trzymaj się Grzesiu. Powodzenia w
interesach i samych radosnych dni z Izą – powiedziałem, gdy wraz z Mango
skierowaliśmy się w stronę drzwi wyjściowych.
Podchodząc do motoru przybiliśmy sobie piątkę.
- No to teraz do Arbuza - powiedział Mango - Na co pan czeka
panie Gralicki, trzeba brać się za pchanie.
Po piętnasty metrach pchania, etka wreszcie zaskoczyła. W
biegu wskoczyłem na siedzenie i pomknęliśmy w stronę mojej rodzinnej wsi.
* * *
Dom Arbuza znajdował
się na samym końcu Bełżynia. Dom to określenie znacznie na wyrost. Była to
właściwie chata, a nawet rudera wybudowana w latach trzydziestych
dziewiętnastego wieku. Jedyny remont, jaki zrobili jego właściciele po drugiej
wojnie, polegał na pomalowaniu okiennych
ram w pokoju od podwórza. Arbuz był jedynakiem i przyszedł na świat, gdy jego
rodzice byli już po czterdziestce. Udało mu się skończyć zawodówkę, a że nie
miał zamiłowania do pracy na roli, po szkole rozpoczął pracę w miejscowym
tartaku. Jego ojciec zwykł mówić, że z mojego Henryka nie będzie rolnika, więc
nie mieli wyjścia i pięciohektarowe gospodarstwo przekazali na skarb państwa.
Arbuz, mimo że mieszkał w rozlatującej się ruderze bez kibla i bieżącej wody,
której wyposażenie stanowiły meble z czasów Hitlera z wyjątkiem szafy i
podwójnego łóżka z epoki późnego Gomułki, które okazyjnie kupił jego ojciec za
pieniądze, które otrzymał sprzedając krowę posiadał największą w okolicy
kolekcję kaset magnetofonowych oraz płyt kompaktowych, a sprzętu RTV,
pozazdrościć mógł mu niejeden noworysz. Drugą wielką pasją Arbuza były gołe
panienki. Nie znaczy to wcale, że Arbuz podglądał z krzaków kobiety na plaży
nudystów czy podchodził pod okna łazienek, by sycić wzrok ciałami młodych
dziewczyn kąpiących się przed sobotnią dyskoteką, nie był nawet nigdy na
dansingu ze striptizem. Arbuzowi wystarczały gole panienki, które wycinał z
kolorowych gazet. Z tego to powodu regularnie kupował Razem, Panoramę i ITD.
Pamiętam jak jeszcze za czasów komuny Kaktus przywiózł z Francji świerszczyk z
mocnymi scenami pornograficznymi, z którego zawsze, gdy kończył nam się
alkohol, wyrywaliśmy po parę kartek, po czym wymienialiśmy je z Arbuzem na wino
które robił, lub gotówkę. Później, gdy tylko pojawiły się magnetowidy Arbuz
przerzucił się na ruchome obrazki.
Podjechaliśmy moją
rozklekotaną etką pod obejście Arbuza. Mango oparł motor o szczerbaty płot i
skierowaliśmy się w stronę furtki. Gdy stanęliśmy przed drzwiami wejściowymi w
drewnianym ganku, zapukałem w nie mocno. Po chwili usłyszeliśmy szczek zasuwki,
niczym w więziennej celi. Po czym w progu stanął grubas ubrany we flanelową
koszule, w zielonoczarną kratę oraz niebieskie dżinsy tak zwane marmurki, które
były ostatnim krzykiem mody niemal dziesięć lat temu, z siwiejącymi włosami na
okrągłej jak globus głowie. Był to
Arbuz.
- Witam moich
sumiennych dłużników. Czyżbym wreszcie doczekał się spłaty moich ciężko
zarobionych pieniędzy - powiedział Arbuz uśmiechając się szeroko, tym samym
ukazują brak dwóch górnych jedynek. – O ile dobrze pamiętam, wisicie mi
dziewięć i pół miliona. Połowę z tego mieliście mi oddać ponad miesiąc temu, a
resztę w tym miesiącu. Jakoś wam się nie spieszy – dodał, gdy usiedliśmy na
ławkach w ganku, wszak Arbuz do domu nikogo obcego nie wpuszczał. Ja wprawdzie
miałem okazję być u niego kilkanaście razy w domu, ale tylko dlatego, że byłem
jego kuzynem.
- No wiesz Arbuz, na razie zastój w interesach, ale do końca
września spłacimy cię na bank i jeszcze dostaniesz od nas jakiś prezent –
zacząłem zagajać rozmowę.
- Nie pierdol mi Gral o bankach. Banki są od pożyczania
pieniędzy a nie ja, a na razie to ja
jestem waszym bankiem. Nic wam już nie pożyczę. Nawet na oranżadkę w proszku.
- Słuchaj Arbuz - ciągnąłem dalej. - Na razie jesteśmy w
lekkim dołku, ale na jesieni się odkujemy. Do końca września będziemy na zero.
Na razie mamy coś dla ciebie w ramach procentu za zwłokę. Na pewno ci się to
spodoba. Pokaż Mango, co mamy dla naszego Henryka Wspaniałego.
- Mango zza dżinsowej kurtki wyciągnął kasetę, którą
wyłudziliśmy w wypożyczalni u Grzesia. Niezły filmik z fabułą i tłumaczeniem, a
jakie sceny. Zresztą sam zobaczysz. Dopisujesz nam jeszcze bańkę do naszego
konta i kaseta jest twoja – powiedziałem, gdy
Arbuz otworzył pudełko z kasetą. - No to bierz kasetę i śmigaj po tą
bańkę.
- Spokojnie -
powiedział Arbuz. - Najpierw muszę zobaczyć, co jest na tej kasecie, bo może
wcisnęliście mi bajki z Myszką Miki. Już raz ożeniliście mi pod sklepem aive,
która miała być sprawna, a sprawna była jak chuj. Musiałem zapłacić za naprawę
pół miliona. Poczekajcie parę minut tylko sprawdzę, co na tym jest, to się
dogadamy.
- Jak myślisz wciągnie tego trzepaka? - Spytał Mango
wyciągając papierosy, gdy za Arbuzem zamknęły się drzwi.
- Powinien, ale nie wiem czy wyskoczy z bańki, znasz Arbuza
lubi się targować –powiedziałem zaciągając się nikotynowym dymem.
Po chwili wrócił
Arbuz. W ręku trzymał gruby zeszyt w
szarej plastikowej okładce, po czym siadł na ławce i otworzył go na ostatniej
stronie.
- Michał Gralicki i Janusz Mikloszewski, para cwaniaków,
przekrętów i naciągaczy. Z czego jeden na moje nieszczęście jest moim kuzynem.
Udają przed panienkami na baletach wielkich biznesmenów, szkoda tylko, że za
nie swoje pieniądze - zaczął swój wywód Arbuz spoglądając do swego zeszytu. -
Pierwsza pożyczka u mnie dwudziestego maja 1993 roku trzy i pół miliona,
rzekomo na zakup lewych papierosów. Od tej pory pożyczaliście u mnie
siedemnaście razy. Oddawaliście jedynie dziewięć. Ostatnia spłata dziewiątego
maja tego roku - półtora miliona. Ostatnia pożyczka szóstego lipca - trzy
miliony. Aktualny stan zadłużenia wynosi dziewięć i pół miliona. I wy jeszcze
chcecie pożyczyć ode mnie bańkę. Jeśli chodzi o kasetę to film jest niezły.
Mogę go od was kupić, za sto tysięcy, lub pożyczyć do przegrania, w zamian
dopiszę do waszego rachunku trzy stówki. - Wybór należy do was.
- Heniek powiedziałem
do niego po imieniu – pożycz tą bańkę. - Jak pożyczysz to nawet tej kasety nie
musisz oddawać. Nóż mamy na gardle. Przecież jesteśmy kuzynami.
- Z rodziną to się najlepiej na zdjęciu wychodzi i to z
boku, żeby można było w razie czego się wyciąć – odciął się Arbuz.
- Co na kolana mam przed tobą paść? – spytałem patrząc mu w
oczy.
- Mażesz klękać, a nawet paść krzyżem. Gdybyście oddawali w
terminie to zawsze byście mieli u mnie otwarte konto, a że walicie w chuja to
stawka jest ostateczna.
- A może Heniek – w sukurs przyszedł mi Mango – pożyczysz
pięć paczek i kaseta jest twoja. I będzie równe dziesięć baniek. Zawsze to
równy rachunek. Nie będziemy się przecież targować o głupie dwie paki. Za to w
przyszłym tygodniu załatwimy ci do przegrania coś ekstra. Azjatycki seks
grupowy, z tłumaczeniem. Z tego co słyszałem, kaseta z tym filmem od tygodnia
krąży po mieście.
- No dobra tym razem wam ustąpię. Dam wam te pół miliona -
Arbuz sięgnął do kieszeni spodni, wyciągnął z niej brązową portmonetkę w
kształcie podkowy, wyjął z niej
pięćsettysięczny banknot, po czym wręczył mi go do ręki. - Ale do końca
września mamy być na zero, bo nie pożyczę wam więcej ani grosza - kierując się
w stronę furtki usłyszeliśmy za placami tubalny głos Arbuza.
* * *
- No to bryndza - powiedziałem do Mango. - Mówiłem, że nie
wyciągniemy, bańki od Arbuza, ale i dobre pięć paczek. W sumie z tym co zostało
po pięciu paczkach, które wyciągnęliśmy od Łylputa, będzie prawie siedem.
Potrzebujemy jeszcze prawie dwie bańki, aby spłacić Kaktusa i mieć na
dzisiejsze balety.
Siedzieliśmy u mnie w
pokoju pijąc kawę pod papierosa.
- Dochodzi czwarta. Na trzecią umówieni byliśmy z Łylputem
na zdjęcia. Trochę poczeka, chuj z nim. Mamy jeszcze jakieś pięć, sześć godzin by coś wykombinować - powiedział Mango
zaciągając się papierosem. - Spróbuję z Jamanem, może się ulituje i pożyczy z
pięć paczek, ale cienko to widzę. Nie ma co pierdolić, siedząc na chacie nic
nie wykombinujemy. Na razie nie jest źle, na dzisiejsze balety już mamy, a
Kaktus może udobrucha swoją żonę, by przełożyła spłatę na następny tydzień.
Bierz ten aparat i jedziemy zrobić Łylputowi tą sesję zdjęciową. Łylput nigdy
nie grzeszył bystrością i szanse, by sprawdził czy w aparacie jest film, są
niemal równe zeru. Pożyczę mu jeszcze na sesję moją gazówkę z klamką, będzie
wyglądał niemal jak oficer. No to kończ te kawę i spierdalamy. Czas goni.
* * *
Jechaliśmy przez Bełżyń
w stronę Miłakowa, gdzie mieszkał Mango, gdy zobaczyłem stojącego przy furtce
Artura Torbińskiego, czołowego napastnika Zemsty Bełżyń, nazywanego przez
chłopaków we wsi Torpedą.
- Stań przy
Torpedzie, mam mały cwańcyg – powiedziałem do Mango kierującego motorem. - Może
uda mi się wyciągnąć od niego parę setek.
Mango zahamował z
piskiem opon przed samym Torbińskim.
- Cześć Torpeda - zszedłem z motoru i podałem mu rękę na
przywitanie. – Co, wybierasz się na balety do Opowa.
- Nie mam czym. Trzy
tygodnie temu, jak pojechałem z Bełtem i Miarą, to musiałem dziesięć klocków z
buta wracać. Pojechali odwieźć jakieś dwie dupy do Kałkowa i tyle ich
widziałem. Czekałem na nich prawie do piątej, a oni wrócili na drugi dzień w
południe. Całe spodnie upierdoliłem w glinie, bo wracałem na skróty, a lało
wtedy jak skurwysyn, przemokłem do suchej nitki, a do paliwa dołożyłem im sto
dwadzieścia patyków i tak mnie zrobili w chuja.
- Bo się wozisz z jakimiś frajerami. Szkoda, bo Ela z
Sosnówki się o ciebie pytała.
- Ela naprawdę? Pytała o mnie? –Torpeda z wrażenia otworzył
swoje mięsiste, niczym u Murzyna usta.
Eli Miernik z
Sosnówki wpadł w oko kuzyn Lutek, który w ubiegłym roku bawił u mnie na
wakacjach. Chłopak z Wrocławia, z miejskim obyciem, ubrany w markowe łachy i
zawsze przy forsie, nie mógł opędzić się od miejscowych dziewczyn. Jedną z
wielu, której złamał serce była właśnie Ela. Przed wyjazdem poprosił mnie, abym
poznanych przez niego dziewczynom nie dawał jego namiarów. Kiedyś na jednej
zabawie, na której był też i Torpeda, podeszła do mnie Ela lekko wstawiona i
powiedziała, że zrobi dla mnie wszystko, jeśli dam jej numer telefonu do
swojego kuzyna. Na seks za bardzo nie miałem ochoty, gdyż byłem już po dwóch
golach z miejscową pięknością (dopiero piękna to ona się okazała następnego
dnia, gdy wytrzeźwiałem i zbudziłem się u niej w łóżku), które strzeliłam, na
tylnym siedzeniu należącego do Bełta, malucha. Powoli włączał mi się bankrut, a
chciałem jeszcze coś wypić. Na sali wypatrzyłem Torpedę. Podpierał, jak zwykle,
ścianę sącząc powoli piwo. Praktycznie nie pił, więc zawsze był przy kasie.
Powiedziałem Eli, że dam jej numer telefonu do Lutka, jeśli poprosi Torpedę do
białego walczyka i będzie towarzyszyć mu do końca zabawy, po czym podszedłem do
Torpedy i powiedziałem mu, że wpadł Eli w oko i chciałaby go poznać. Torpeda
zaniemówił z wrażenia, gdy mu pokazałem Elę. Myślał, że robię sobie z niego
jaja. Więc założyłem się z nim o litr wódki. Ponownie zaniemówił z wrażenia,
gdy Ela podeszła do niego i poprosiła go do tańca. Po pierwszym tańcu podszedł
do stolika, przy którym siedzieliśmy z Mango i rozpromieniony dyskretnie
wręczył mi półmilionowy banknot.
- To ja może zabiorę się z wami motorem, we trzech się jakoś
zmieścimy – wystrzelił jak z kałasznikowa podjarany Torpeda.
- Co ty Torpeda, pojebało cię. Nie ma takiej możliwości. Po
pierwsze musimy jechać przez Zaliszewo, bo mamy tam interes do załatwienia,
więc jazda we trzech na motorze odpada. Po drugie, po Elę do Sosnówki, wypadałoby
pojechać samochodem. Uśmiechnij się do Mango to cię może do tej Sosnówki
zawiezie.
- Ty Janusz zawiózłbyś mnie? – błagalnym głosem spytał
Torpeda.
- No nie za bardzo, łada jest przed remontem silnika, ma
przepały, pali jak smok, a w baku prawie pusto.
- Nie martw się na paliwo dam. Mów ile i jeszcze na flachę
dołożę - naciskał Torpeda.
- Dwie, trzy stówy no mów. U mnie z kasą nie ma problemu.
- Trzy stówy
wystarczy chyba na paliwo, ale silnik jeszcze olej bierze. Więc i olej
trzeba by było kupić.
- Nie ma sprawy. Poczekajcie tylko skoczę po kasę. - Torpeda
niczym prawdziwa torpeda pomknął do domu po pieniądze. Po chwil wrócił niosąc w
ręku milionowy banknot. – Nie miałem drobnych – mówił jak nakręcony. Kupcie co
trzeba za połowę, resztę mi oddacie, a na dyskotece jeszcze wam flachę
postawię. O której po mnie będziecie.
Przed ósmą bądź gotów. Wykąpany, wypachniony najlepszą perfumą,
w najlepszych łachach i zgol ten pizdowaty wąs, bo wyglądasz w nim jak lider
zespołu discopolowego -powiedziałem do Torpedy, wskakując na motor.
* * *
- No Robert odwaliłeś się jak na defiladę – powiedział Mango
do Łylputa, gdy ten dumnie wyprężał pierś przed obiektywem mojego kodaka. – Szkoda,
że na sesję nie zaprosiłeś swojej dziewczyny, bo by wam Gral parę fotek razem
cyknął. Widzisz jaki miałem pomysł z ta sesją zdjęciową. Posiedziałeś sobie
spokojnie w domu z dziewczyną i nie musiałeś się tłuc po jakichś fotografach. Z
tą giwerą wyglądasz przynajmniej jak sierżant. No Gral, ile już cyknąłeś tych
fotek? - spytał Mango zwracając się w moją stronę.
- Ponad dwadzieścia - odpowiedziałem lakonicznie.
- No to Łylput chyba starczy. Po chuj się niepotrzebnie w
koszty wpierdalać. Resztę filmu wycykamy ci na baletach, jak będziesz z dziewczyną.
- A kiedy będę miał te zdjęcia? – spytał Łylput.
- No za tydzień, jak przyjedziesz na następną przepustkę.
Można by zrobić znacznie szybciej. Ale to kosztuje drożej.
- No dobra – powiedział Łylput - niech będzie na następny
tydzień.
* * *
W domu u Mango
szykowała się impreza. W tygodniu wypadły imieniny jego matki. Gospodyni
przełożyła spotkanie rodzinne na sobotę. Do domu Mango zaczęli zjeżdżać jego liczne ciotki i
wujkowie. Dochodziła szósta. Siedzieliśmy z Mango w kuchni i opychaliśmy się
sałatką jarzynową.
- Jedzcie chłopcy jedzcie – powiedziała Mango matką. - Jeszcze
wam dołożę, żebyście godni nie byli. Znów będziecie całą noc się bawić. Jak
poczekacie jeszcze parę minut to dam wam jeszcze gołąbków, zaraz wyjmę je z
piekarnika.
W tym momencie w drzwiach kuchni stanęła tęgawa kobieta,
nieco przed pięćdziesiątką.
- Witam chrzestną - powiedział Mango wstając na powitanie. -
Nic się ciotka nie zmienia.
- Za to ty Janusz wyprzystojniałeś po tym wojsku. Odwiedziłbyś
nieraz chrzestną. Chyba z pięć lat u mnie nie byłeś. Masz już jakąś narzeczoną.
Na to mów, żebym już na prezent zaczęła zbierać.
- Nie ma tam ciotka u ciebie jakiejś poważnej kandydatki.
Chętnie bym ją poznał.
- Mieszka, u nas po sąsiedzku taka, może być rok albo dwa od
ciebie starsza. Liceum ekonomiczne skończyła, pracuje w banku i robi zaoczne studia we Wrocławiu. Ostatnio
nawet nowego malucha sobie kupiła. Wysoka, zgrabna szatynka, na pewno by ci się
spodobała.
- Mówisz ciotka, że w
banku pracuje, to mnie musisz koniecznie z nią poznać.
- No nie wiem, a jak wam się po ślubie nie ułoży to ja będę
winna. Bo ty Januszku to trochę latawiec jesteś.
- Ciotka, kto tu mówi o ślubie. Ruchać mi się chce, a nie
żenić. A jak mi powiedziałaś, że w banku pracuje to pomyślałem, że może by mi
jakiś kredyt załatwiła. Ostatnio cierpię na chroniczny brak gotówki.
W jednym momencie z
Mango parsknęliśmy śmiechem.
- Oj Janusz, Janusz, żarty sobie z
ciotki robisz. Kiedy ty wreszcie wydoroślejesz?
- Ciotka teraz zupełnie serio. Mam
taką jedną, z którą chciałbym się ożenić, tylko że daleko mieszka, a ja nawet
nie mam na paliwo, żeby do niej pojechać. Pożyczy mi ciotka bańkę na paliwo, a
jutro przywiozę ją tu z zaręczynowym pierścionkiem. Pierścionek już nawet mam.
Kolega, który ma lombard obiecał mi go sprzedać po okazyjnej cenie.
- Znaczy się milion złotych chcesz żebym Ci
pożyczyła, nie wiem czy przy sobie mam tyle -powiedziała ciotka Mango sięgając
to torebki.
- Nie dawaj mu Janka żadnych pieniędzy - dobiegł nas głos
ojca Mango z sąsiedniego pokoju. - Niech się leń za robotę weźmie, bo tylko
pijaństwo i kurestwo mu w głowie. Bierz kolegę i wypierdalaj mi do swojego
pokoju, a nie tu ciotce w głowie mącisz. Narzeczony mi się kurwa znalazł.
* * *
Na ściennym zegarze
wiszącym nad drzwiami w pokoju Mango, dochodziło wpół do ósmej, gdy do pokoju,
w którym siedzieliśmy, weszła siostra Mango, Grażyna.
- No przystojniaczki,
jak samopoczucie przed sobotnią dyskoteką. Jakie ciuchy mam wam szykować?
Osobiście proponuję, abyście dziś wskoczyli w niebieskie levisy oraz te białe
polówki, które w ubiegłym miesiącu kupiliście sobie w Zielonej Górze. No mam je
wam prasować?
- Prasuj – powiedział
Mango wypuszczając przez nos dym z papierosa.
Zazwyczaj ubieraliśmy
się tak samo lub bardzo podobnie i z wyjątkiem bielizny niejednokrotnie
wymienialiśmy się garderobą, gdyż byliśmy niemal identycznej postury. Mango był
tylko dwa kilogramy ode mnie cięższy, ja zaś przerastałem go o trzy centymetry.
Często kupowaliśmy takie same łachy i nawet nie rozróżnialiśmy, co do kogo
należy.
- Tylko za dużo nie pijcie na tych baletach, bo znowu
wyrwiecie jakieś pasztety. Dwa tygodnie temu to Michał całował się z taką
brzydulą, że aż strach było patrzeć.
- A ty co kurwa zazdrościsz, że z tobą nie miał się kto
całować – odwarknął Mango. – Nie pierdol, tylko bierz się za prasowanie, bo
zaraz jeszcze za kosmetyczkę będziesz robić.
Po dziesięciu
minutach Grażyna przyniosła wyprasowane białe koszulki polo.
- No przebierajcie się i czas na makijaż - powiedziała
kładąc polówki na oparciu fotela.
- No to przebierajcie się i do łazienki, bo ja też chcę
dzisiaj iść na dyskotekę.
* * *
- Będziecie mi musieli niedługo kupić tusz do brwi oraz
puder w kremie, bo mi się kończą –powiedziała Grażyna nakładając puder na moją
twarz. –Więcej zużywacie kosmetyków niż ja.
Najlepiej z avonu od Gośki Kwepisz. Są dość tanie i bardzo dobre.
- Nie marudź tylko nakładaj ten puder na Grala, trochę nam
się spieszy. Przed baletami muszę jeszcze skoczyć do Jamana. Dostałaś na
urodziny fotel obrotowy to nie pierdol – odpowiedział jej nerwowo Mango.
- No dobra piękniejsi już nie będziecie. Możecie iść na
podryw – powiedziała Grażyna zakręcając tubkę z pudrem w kremie. - Tylko po co
wam ta tapeta. Pierwszy raz widzę facetów robiących sobie makijaż.
- Bo ty jeszcze mało widziałaś – powiedział Mango, gdy
wychodziliśmy z łazienki.
* * *
- Ty pal etkę i jedź do Kaktusa rozliczyć się z jego żoną.
Daj jej na razie bańkę dwieście, no bańkę trzysta. Cztery paki powinno nam
wystarczyć na dzisiaj. Ja podejdę do Jamana, może coś od niego wyciągnę –
powiedział do mnie Mango, gdy byliśmy już na podwórku.
Wychodząc, w furtce
omal nie zderzyliśmy się z Gośką Kwapisz, sąsiadką Mango z naprzeciwka,
najlepszą koleżanką Grażyny.
- O dobrze Janusz, że cię widzę, bo mam do ciebie sprawę -
powiedziała stając w progu.
- Mów szybko o co chodzi, bo trochę nam się spieszy – powiedział
Mango.
- Ty jeździsz na te wystawki do Niemiec, w związku z tym mam
do ciebie prośbę. Jakbyś przywiózł taki fotel obrotowy na kółkach i z regulacją
wysokości, taki jak dałeś na urodziny Grażynie, to bym chętnie go od Ciebie
kupiła. Przydałby mi się do szycia.
- Taki fotel u nas w sklepie kosztuje prawie dwie bańki. Ja
ci mogę go ożenić za połowę ceny, a gdybyś dała mi dzisiaj parę setek zaliczki,
sprzedałbym ci go nawet za siedem paczek. W poniedziałek z Michałem jedziemy na
Niemcy na trzy dni, na pewno coś przywieziemy. Takich foteli to już
przywieźliśmy chyba z dwadzieścia, zawsze schodzą, jak ciepłe bułki. No to leć
do domu po cztery stówki, w czwartek dołożysz mi trzy i masz piękny fotel do
szycia.
- Nie kochany, będzie fotel będą pieniądze. Kota w worku to
ja kupować nie będę. Jeśli będzie w takim stanie jak Grażyny to dam ci nawet
banieczkę.
- No dobra będziesz miała taki fotel – powiedział mango do
Goski. – Ty Gral jedź do Kaktusa, ja jeszcze muszę na chwilę skoczyć do
domu.
* * *.
Z domu Mango do wiejskiej świetlicy w Opowie, gdzie Kaktus
prowadził balety, było niewiele ponad kilometr. Odległość ta zazwyczaj
pokonywaliśmy spacerkiem.
Gdy dochodziliśmy do pierwszych zabudowań Opowa, Mango
wyciągnął z kieszeni lewisów dwa pięćsettysięczne banknoty.
- Główka pracuje – powiedział wymachując mi nimi przed
nosem. – Z Kaktusem będziemy dziś na zero, jak go dzisiaj spłacimy to będziemy
mięli otwarte konto do końca wakacji.
- Załatwiłeś - stwierdziłem zdziwiony. - Co Jaman ci jednak pożyczył?
- Nieważne. Bez obaw panie Gralicki. Ze mną nie zginiesz –
powiedział Mango uśmiechając się enigmatycznie.
Minęło wpół do
dziewiątej. Przed dyskoteką stało już kilka samochodów. Z wnętrza sali
dobiegała głośna muzyka. Na schodach, na biletach stał jak zwykle Bolo,
mierzący grubo ponad metr dziewięćdziesiąt i ważący ponad sto kilo kuzyn
Kaktusa.
- O przyszli miejscowi dyskplejboje – powiedział, wyciągając
do nas na powitanie prawicę potężną niczym bochenek chleba. - No to które
dzisiaj wyrywacie.
- Pomyślimy - lakonicznie odpowiedział Mango.
Wzorem genialnych psychopatów
futbolu Diego Maradony i Claudio Caniggi, którzy całowali się w usta, po każdej
strzelonej przez siebie bramce, przed wejściem do środka stanęliśmy twarzami do
siebie, spletliśmy obie dłonie i delikatnie musnęliśmy się ustami.
- Za dzisiejsze strzelone gole – powiedzieliśmy
równocześnie.
* * *.
- To wy jesteście ci słynni Mango
i Gral, a właściwie to Janusz Mikloszewski i Michał Gralicki. To zaszczyt nas
trafił, że możemy siedzieć z wami przy stoliku i prowadzić miłą konwersację,
pijąc czerwone wino, bo wczoraj to raczej ciężko było z wami rozmawiać.
Zwłaszcza z Michałem, chyba wypił trochę
za dużo – powiedziała szafirooka szatynka o równiutko przystrzyżonej grzywce,
opadającej jej na oczy o imieniu Ewa, z lekką ironią w głosie.
Siedzieliśmy na zewnątrz, na
drewnianych ławkach, wykonanych z przeciętych wzdłuż na pół drewnianych bali.
- No, Gral wczoraj trochę za dużo
wypił – zaczął tłumaczyć mnie Mango. - Trochę się wkurzył, bo kupił wino, a wy
nie chcieliście z nami pić.
- A co, chcieliście nas upić, a później
zaciągnąć w pobliskie krzaki i wykorzystać - do rozmowy wtrąciła się Sylwia, szczupła,
wysoka blondynka z włosami upiętymi w koński ogon i kolczykami w postaci
kwiatów w uszach. – Z nami nie jest tak łatwo. Do nas najpierw trzeba przyjeżdżać na kawę i domowe ciasto, później
na niedzielne obiady, Dać na zapowiedzi, kupić pierścionek, no to potem może by
coś było, a w tak chcielibyście od razu na pierwszym spotkaniu. My takie nie
jesteśmy.
- My też nie, to dziewczyny zawsze łamią nam
serca, a potem zostawiają. Nie ma sprawy. Możemy do was przyjeżdżać. Na
pierścionki zarobimy i o tych, jak tam, zapowiedziach też coś się pomyśli –
wtrąciłem się do rozmowy.
- Przyjedźcie jutro do nas, do
Dobrzynia, oprowadzimy was po parku, pokażemy ruiny pałacu. No co
przyjedziecie? A czym wy się właściwie zajmujecie? Studiujecie, pracujecie?
- Spytała Ewa.
- Ja na wiosnę wyszedłem z wojska.
Od października wybieram się na mechanikę. W przyszłym tygodniu jadę złożyć
papiery na polibudę. A na razie, jak to na pograniczu. Takie tam interesy
import, eksport – odpowiedział Mango.
- A ty Michał co porabiasz? – spytała Sylwia
wpatrując się we mnie swymi niebieskimi oczami.
- Razem z Mango jeździmy na te
Niemcy, oprócz tego jestem rolnikiem. Rodzice zapisali mi parę hektarów ziemi.
Trzeba poczuwać się do odpowiedzialności i pomagać starym - powiedziałem
starając się uniknąć jej wzroku.
- A jak ze studiami.
Już skończyłeś?
- A co wy z policji jesteście? - odpowiedziałem pytaniem na
pytaniem.
- Nie, ale jak się chcesz ze mną spotykać to chciałabym coś
o tobie wiedzieć. Ja studiuję polonistykę na WSP, a Ewa pedagogikę opiekuńczo-wychowawczą.
A ty nigdy nic nie studiowałeś?
- Studiowałem, ale po
drugim roku musiałem przerwać. Matkę zwolnili z pracy i nie wyrobiłem
finansowo.
- Oj nosek rośnie jak u Pinokia. Ładnie to kłamać dziewczynę
na pierwszej randce – mówiła lekko się uśmiechając. - Z tego, co wiem, to cię
wyrzucili za jakieś rozróby.
- Nie wierz plotkom – powiedziałem i to ja tym razem
popatrzyłem jej głęboko w oczy.
- A Aśkę Nawrocką znasz, chodziła z tobą do liceum?
Wprawdzie nie byliście w jednej klasie, ale na studiach byliście na jednym
roku. To moja kuzynka, sporo mi o tobie opowiadała. Ponoć pisałeś niezłe wiersze.
Nawet je gdzieś tam publikowali. Chętnie bym poczytała, też próbuję coś pisać.
Jak przyjedziesz do mnie na kawę to możemy
rozmawiać o poezji.
- Stare czasy. Dziś już bym nawet nie odróżnił sonetu od
oktostychu – powiedziałem odwracając głowę, by nie patrzeć jej w oczy, gdy
zobaczyłem biegnącą w naszą stronę siostrę Mango, Grażynę.
- Janusz ty złodzieju, ty chuju pierdolony – podbiegła do
naszego stolika i zaczęła okładać Mango rękoma po twarzy. Dziewczyny z Dobrzynia
patrzyły na tą scenę pełne konsternacji.
Ty złodzieju jebany. Zapierdolę cię - krzyczała Grażyna.
Mango znacznie od niej wyższy odepchnął ją na długość ramion, więc dłońmi
machała mu przed nosem. Z wielkim trudem udało mi się ją odciągnąć od brata.
Potrząsnąłem nią za ramiona. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak wkurwionej.
- Spokojnie Grażyna – nadal
trzymałem ją za ramiona, choć już nią nie potrząsałem. - Co się stało,
czemu jesteś taka wkurwioną i co chcesz od Janusza.
- Michał – krzyczała dalej Grażyna. To jest brat, to jest
chuj nie brat. To jest złodziej pierdolony. Ty wiesz co ten chuj zrobił.
Sprzedał Gośce fotel obrotowy, który dał mi na urodziny.
Spojrzałem w stronę Mango. Stał pod ścisną świetlicy ze
spuszczoną głową.
- Nie będziemy ingerować w sprawy rodzinne – powiedziała
Ewa. - No to na razie chłopcy. Jak wy
jesteście złodziejami to my raczej do domu was nie zaprosimy.
* * *
Siedzieliśmy we dwóch po incydencie z Grażyną, odechciało
nam się bajeru z dziewczynami z Dobrzynia. Na stole stało niedokończone wino,
jednak my przerzuciliśmy się na wódę. Piliśmy z pięćdziesięciogramowych
kieliszków, opijając gorycz dzisiejszej porażki, gdy pod świetlicę podjechał
czarny mercedes klasy s. Wyszły z niego dwie odpierdolone na czarno,
wyglądające na miej więcej trzydzieści lat, blondynki.
- Ciekawe kogo na tych baletach stać, by zamawiać
ekskluzywne kurwy – powiedział Mango patrząc w ich stronę.
- I to jeszcze ze stolicy – dodałem. - Mesiawka jest na warszawskich
blachach.
Ku naszemu zdziwieniu. blondynki
szły w naszym kierunku. Jedna z daleka nawet nam pomachała. Podeszły do naszego
stolika i bez zapytania siadły obok nas.
- Pozwolicie, chłopcy, że się z do was przysiądziemy, chcemy
z wami porozmawiać.
- Ale, o czym panie chcą z nami rozmawiać - powiedział Mango
nieco speszony.
- O waszej przyszłości - odpowiedziała jedna z nich.
- Ale przecież my się nawet nie znamy – powiedziałem, w
dalszym ciągu nie wiedząc o co tym damulkom chodzi.
- My o was chłopcy
wiemy za to bardzo dużo. Janusz Mikloszewski, znany jako Mango, syn Stanisława
i Zofii, urodzony siódmego listopada 1975 roku. Absolwent Szkoły Podstawowej
numer jeden w Zaliszewie. Już w podstawówce wykazywał niezwykły talent do gier
zespołowych. W liceum ekonomicznym, do którego uczęszczał, był filarem drużyny
koszykówki. Umysł ścisły, laureat stopnia centralnego olimpiady geograficznej.
W wojsku zdegradowany ze stopnia kaprala za pobicie porucznika, z którego żoną
miał romans ponoć za to, że się nad nią pastwił, pozostałą cześć służby
wojskowej odbył w karnej kompanii. Aktualnie trudni się przemytem papierosów do
Niemiec oraz ściąganiem tak zwanych wystawek, nie gardzi też paserką. Do tej
pory nie karany. Teraz coś na temat pana Gralickiego.
- Dobra, dobra - powiedziałem lekko zszokowany, a Mango aż
zaniemówił z wrażenia. – To wy jesteście z policji.
- Policja nie wie o was nawet połowy tego co my. To skąd wy
właściwie jesteście – spytał nieśmiało Mango.
- O tym może później. Najpierw może o was. Jesteście młodzi,
przystojni i inteligentni. Wolicie dalej wozić te niemieckie śmieci i ledwo
wiązać koniec z końcem, czy pracować dla nas i wozić się takimi furami jak my.
- Na czym ma polegać ta praca – spytałem. - Mamy być
alfonsami i prowadzać dziwki.
- Sutenerstwo to nie nasza branża. My robimy w wystawkach.
- Będziecie robić to, co do tej pory. Pić, imprezować i
wyrywać panienki. Tylko, że w stolicy – powiedziała jedna z blondynek, po czym
machnęła ręką w stronę samochodu, z którego wyszedł, ubrany na czarno,
barczysty mężczyzna około czterdziestki, niosąc w ręku butelkę Jacka Danielsa.
Gdy podszedł do nas, postawił ją na
stole.
- To dla was chłopcy. Jeśli będziecie pracować dla nas,
będzie was stać na talie alkohole i pamiętajcie wiski pije się z lodem. Na nas
już pora. Tu jest nasza wizytówka. Odezwijcie się. Macie na to tydzień czasu.
Później oferta będzie nieaktualna.
* * *
- Łeb mnie napierdala po tym łyskaczu – powiedział Mango, gdy na drugi dzień w jego
pokoju spożywaliśmy śniadanie. - Nie ma to jak czysta biała. Zdawało mi się czy
naprawdę te damulki z Warszawy proponowały nam robotę.
- Nie zdawało się. Mam nawet
wizytówkę. Dominika bez nazwiska i numer warszawski -powiedziałem
wyciągając z tylnej kieszeni białą wizytówkę z czarnym nadrukiem.
- I co, odezwiemy się do nich. Poimprezowałoby się trochę w
Warszawie.
- Chyba cię pojebało. Widziałeś ich furę. To mafia, albo jakieś służby
specjalne. Wezmą cię na smycz i będziesz zapierdalał, jak piesek posłuszny na
każde skinięcie. Tu wprawdzie brakuje nam nieraz pieniędzy na piwo czy fajki,
ale przynajmniej jesteśmy wolni, niezależni od nikogo i nie musimy słuchać
żadnych komend, ani rozkazów – powiedziałem podpalając zapalniczką białą wizytówkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz