ŚMIERĆ MANEKINÓW - MIŁOSZ ANABELL wyróżnienie WIEPS 2015 - PROZA



ŚMIERĆ MANEKINÓW - MIŁOSZ ANABELL




– Oliwka, Oliwka – szeptał jej do ucha i robił swoje, kochał ją szorstko i rytmicznie, a ona leżała taka spokojna, ułożona na lewym boku, do ust włożyła kciuk i ssała go, jak gdyby była jednocześnie kobietą i małym dzieckiem, niemowlęciem, które właśnie przed chwilą wyskoczyło na świat z brzucha matki i wszystkiemu jeszcze się dziwi, boi się i zachwyca jednocześnie.

– Oliwka, Oliwka – zawsze to samo, powtarzał tylko to jedno słowo, nigdy o nic nie pytał, a ona też nie mówiła, czego pragnie, a jednak układali się jakoś tak, że obojgu było dobrze.

         Zawsze w ten sam sposób: ona na boku, on z tyłu za nią, wilgotny, pulsujący od zwierzęcego pożądania. Cały dzień czekał za wieczór, gdy będzie mógł do niej przyjść, kochać ją, raz, a potem drugi raz, a czasem nawet trzeci. A potem wracał do siebie, niezbyt późno, żeby mama i tata się nie zorientowali. Gdy pytali, gdzie był, mówił, że bawił się z psem sąsiada.

         To między nimi zaczęło się miesiąc temu. Wtedy się przeprowadzili do Kowalewa. Kolejna przeprowadzka. Wszystko przez niego, rodzice nigdy by tak nie powiedzieli, ale on wiedział, że to przez niego. Taki duży chłopak, a takie dziecko. Ojciec tak powiedział, a potem wynajęli ten dom. Musieli uciekać. Rodzice by tak nie powiedzieli, ale on wiedział, że tak było. Coś wewnątrz niego sprawiało, że wciąż to robił. Zbyt mocno zaciskał dłonie i to się stawało.

         Ale z nią było inaczej, chyba bardziej się starał, żeby nie zrobić jej krzywdy, cały czas myślał o tym, kiedy byli razem, kiedy dotykał jej ciała. Żeby tylko nie zacisnąć dłoni, żeby tylko nie zrobić jej nic złego. A dłonie miał duże, wręcz ogromne, chociaż do niczego nie przydatne, tak mówił ojciec. Wieczne z ciebie dziecko, zawsze będziesz dzieckiem, tak mówił. I był wtedy w jego głosie ton łagodnego skarcenia, ale też dużo ciepła. Delikatna nagana topiła się niemal w cieple ojcowskiego przywiązania. Tak to przynajmniej odczuwał Michał, a Michał miał w sobie coś z psa, jak każdy opóźniony umysłowo, a psy, jak wiadomo, rzadko się mylą w swoim odczuwaniu.

         To ona poznała jego, on nie miałby chyba odwagi zacząć rozmowy, zawsze lubił chodzić za innymi, robić, co mu się kazało. I ona mu wtedy powiedziała: chodź. Nigdy nikogo nie zapraszałam, ale ty chodź, chodź ze mną. Wszystko dlatego, że zobaczyła go nago. Nigdy wcześniej nie widziała nikogo nago, a jego zobaczyła i nagle poczuła, że go pragnie, że go potrzebuje. Zobaczyła go, gdy dotykał się w starej szopie. Chodził tam czasem i to robił, bo wiedział, że w domu nie może, że rodzicom by się to nie spodobało, a do szopy nikt oprócz niego nie chodził. Było tam brudno i pełno pajęczyn, ale on czuł się wspaniale, rozbierał się i dotykał swojego ciała, uśmiechał się do siebie i czekał na ten moment, gdy wszystko w nim wybuchało. I ona właśnie wtedy go zobaczyła.

         Więc poszedł za nią i potem przychodził do niej codziennie. Ale ona zawsze powtarzała: to już ostatni raz, więcej nie przychodź, słyszysz, nie przychodź więcej. Ale przychodził, a ona tak naprawdę tego chciała. Podobało mu się jej chude ciało, długie palce, taki niepewny półuśmiech, to drżenie, które nigdy nie ustępowało. Dlaczego drżała? Tego nie wiedział, ale czuł, że to ma coś wspólnego z manekinami.

         Manekiny stały w salonie na dole. Nie chciała mu nic o nich powiedzieć, ale kiedyś przyszedł niespodziewanie i zobaczył, że z nimi rozmawia. Do jednego, tego z twarzą kobiety, mówiła: babko. Dlaczego nazywała manekin babką? Kiedy go zobaczyła, przestała. Zapytał ją, dlaczego mówi tak do plastikowej figury, ale go jakoś zbyła. To zresztą nie było trudne, wystarczyło, żeby zaoferowała mu swoje ciało. Poszli na górę i kochali się długo i intensywnie. Ale podejrzał ją jeszcze raz. Wszedł drzwiami od strony ogrodu i zobaczył, jak namiętnie dotykała drugi manekin, ten z twarzą mężczyzny. Przeraziło go to, ale też poczuł się zazdrosny. Zobaczył, że drugi manekin, ten z twarzą kobiety, jest odwrócony tyłem. Oliwka zachowywała się tak, jak wtedy, gdy byli razem. Pieściła sztuczne ciało figury i jednocześnie siebie. Ocierała się o ten plastikowy kształt, jakby był człowiekiem. Nagle zobaczyła Marka i krzyknęła przerażona. Ubrała się szybko i powiedziała, że tylko czyściła manekin. Ale on nie mógł zapomnieć tego, co widział.

         Spotykali się codziennie wieczorem, ale nie robili właściwie nic innego poza uprawianiem seksu. A on zaczął pragnąć czegoś więcej, marzył o niej, kiedy był w domu, a czasem nawet śniła mu się ona. Zaczął sprawiać trudności rodzicom, przestał być dzieckiem, które zaspokaja pokarm i zabawa.

         Powiedział jej o tym. Że ją kocha. Odwróciła się do ściany i kazała mu wyjść. Wyszedł, ale następnego wieczora był bardziej natarczywy. Chcę być z tobą, powiedział. To niemożliwe, wydobył się z niej beznamiętny, pusty głos. Dlaczego? Bo jesteś taki, wiesz jaki. Poszedł sobie, wrócił do domu, nie mógł spać, nie chciał spać, zaczął krzyczeć, rozbił szklankę i rzucił w matkę talerzem. Natychmiast się uspokój, powiedziała, przecież wiesz, jakie są warunki, wiesz, co się stanie, jeśli nie będziesz się odpowiednio zachowywał. Wiedział, pamiętał długie miesiące w monotonnym, pastelowym szpitalu. Czas rozciągnięty jak gumę, godziny przelewające się jedna w drugą, dudniące zwierzęcym strachem.

         Uspokoił się. Postanowił, że będzie udawał, że nic się nie stało, że wszystko jest tak, jak wcześniej. Ale nie było. Nie mógł przestać o niej myśleć. Ale ona nie chciała go widzieć, ciągle mówiła: to ostatni raz, więcej tu nie przychodź. Kochali się i nic więcej.

         Dlatego zaczął kręcić się pod jej oknami. Ona jednak zawsze szczelnie zasłaniała zasłony i nic nie mógł zobaczyć. W końcu zaczął zakradać się do zapuszczonego ogrodu, stawał pod drzwiami i słuchał. Ona ciągłe coś mówiła, jakby z kimś rozmawiała, ale wiedział, że wewnątrz nikogo nie ma. W końcu postanowił wejść do domu, gdy ona na chwilę wyszła do sklepu. Schował się w szafie i czekał, aż ona wróci.

         Wróciła i zaczęła rozmawiać z manekinem o twarzy kobiety. Mówiła do niego babciu i traktowała, jak żywą osobę. Nie mógł tego zrozumieć, ale przecież wiedział, że jego umysł nie pracuje zbyt dobrze, rodzice bez przerwy to powtarzali. Był upośledzony, więc pewnie działo się tu coś, czego nie był w stanie pojąć.

– A teraz babcia pójdzie spać – powiedziała w końcu Oliwka i przestawiła manekin w pobliże ściany, odwróciła do tyłem do pokoju i przykryła kocem.

         Potem podeszła do drugiego manekina, tego o twarzy mężczyzny i zaczęła go namiętnie dotykać. Marek, zamknięty w szafie, poczuł, że jego ciało staje się gorące, że za chwilę wypłynie z niego ta rozgrzana wilgoć, która oznaczała szczytowy moment rozkoszy.

         Oliwka również była cała rozpalona, zachowywała się zupełnie tak, jak podczas ich wspólnych chwil w łóżku. Dotykała siebie i poruszała się rytmicznie z zamkniętymi oczami. W końcu zmęczona zgasiła światło i poszła do pokoju na górze.

         Marek podglądał ją potem jeszcze wielokrotnie, ale o niczym jej nie powiedział. Pomyślał, że to z powodu manekinów nie chce z nim być, że one są dla niej ważniejsze niż on. Dlatego postanowił je zniszczyć. Chciał ją mieć tylko dla siebie.

         Zakradł się do domu, gdy poszła do sklepu po chleb, pomarańcze i kiełbasę. Nie czekał długo, chwycił nóż i zaczął wbijać go najpierw w jeden, a potem drugi plastikowy kształt. Gdy zadał kilka ciosów, wkładał palce w szczeliny i rozrywał korpusy na strzępy. Uśmiechy zniknęły ze sztucznych twarzy, poharatane usta i nosy leżały bezbronnie na drewnianej podłodze. Był zmęczony, siadł obok różowych szczątków i postanowił zaczekać na Oliwkę. Teraz wreszcie będą mogli być razem, pomyślał i uśmiechnął się do siebie.

         Oliwka weszła i nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła. Co się stało, zapytała, kto to zrobił. Kto zabił babkę, kto zabił Adama? Jak to, zabił, zapytał Marek. Przecież to były manekiny. Czy ty nic nie rozumiesz?

         A więc to ty, powiedziała Oliwka, dlaczego to zrobiłeś, zaufałam ci, tylko tobie, nikogo nie było tu od lat, tylko ciebie wpuściłam, dlaczego wszystko popsułeś. Potem chwyciła nóż, który leżał na podłodze tuż koło niego, przystawiła go do jego szyi. Co mam teraz zrobić, no powiedz, co mam teraz zrobić, syczała w jakiś szaleńczo rozpaczliwy sposób. Nigdy jej takiej nie widział, zaczął się bać. Chcę, żebyś ze mną była, powiedział. A wtedy ona pociągnęła nóż w swoją stronę. Czerwień rozciągnęła się i pokryła świat jak budyń z jakiegoś nieznanego owocu.



         Przez chwilę zdawało jej się, że powietrze jest wodą, że napiera na nią, że jest ciężkie, a jednocześnie przyjemne. Coś przemawiało do niej z jej wnętrza i całe jej ciało szarpały sprzeczne uczucia przemożnego strachu, radości i dziecięcej ciekawości. A więc to tak, pomyślała, a więc możliwa jest taka lekkość, takie ciepło gładko rozchodzące się po mięśniach i kościach? Wreszcie czuła swój mózg, czuła go, wreszcie poczuła swoje całe ciało. Poszła na górę, położyła się w łóżku i zasnęła.

         Obudziła się następnego dnia i była już kimś innym. Obudziła się i zobaczyła swoje zakrwawione ręce. Prawie krzyknęła, z trudem powstrzymała się przed uzewnętrznieniem tej dziecięcej moralności. Zwyciężył w niej jednak instynkt samoobrony: nikt nie może się o tym dowiedzieć, inaczej ukarzą ją, wreszcie im się to uda.

         Zeszła na dół i postanowiła posprzątać kuchnię. Teraz sobie przypomniała: już kiedyś coś takiego jej się przydarzyło, dawno, kiedy była kilkuletnim dzieckiem. Miała wrażenie, że istnieje podwójnie, że w jej ciele walczą o swoje miejsce dwie Oliwki, jedna – przerażona zbrodnią, i druga – ta, która tę zbrodnię popełniła.

         Przez chwilę zwyciężyła ta pierwsza i dziewczyna się rozpłakała. Nagle przypomniało jej się całe jej życie, tych trzydzieści lat. Mniej więcej, bo nawet nie była pewna, kiedy są jej urodziny. Do tej pory żyła w transie. Teraz obudziła się z niego.

         Zabiła Marka. A kiedyś zabiła swoją babkę. Płakała, gdy sobie to przypomniała. Dlaczego to zrobiła? To przez manekina. Miała wtedy osiem czy piętnaście lat i babka przyłapała ją, gdy dotykała tego plastikowego kształtu, który był jedynym dostępnym jej mężczyzną. Babka nigdy nie pozwalała jej z nikim się spotykać, Oliwka musiała przez cały czas jej towarzyszyć. Jej rodzice zginęli w wypadku, tak powiedziała babka. Ale w niej zaczęły się budzić te dziwne uczucia, które jak teraz zrozumiała, były po prostu dojrzewaniem seksualnym.

         Babka zamknęła ją w piwnicy, gdy po raz kolejny przyłapała ją na lubieżnym obmacywaniu manekina. Nigdy nie była czułą kobietą, prawie się nie odzywała, od rana do nocy szyła ubrania, które potem zanosiła do fabryki. Do ich domu nikt nigdy nie przychodził. Była szwaczką, dlatego miała manekiny, na których wypróbowywała kolejne wykroje. Oliwka całymi dniami oglądała telewizję albo bawiła się w ogrodzie. Zawsze sama, towarzyszyli jej tylko wymyśleni przyjaciele, których ma chyba każde dziecko.

         Wtedy w piwnicy zaczęła się bać i wstąpił w nią wilgotny duch tego miejsca. Demon, którego już od dawna w sobie pielęgnowała. Dzieciństwo powoli odchodziło, nadpełzała dorosłość kaleka i pokrzywiona, niemal zabita przez babkę. Ona szyła i szyła i wydawało się, że zaszyła przed Oliwką cały świat. Ale ciało nie do końca dało się oszukać, wciąż miało swoje pragnienia.

         Oliwka uciekła z piwnicy i zakradła się do pokoju babki. Niczego nie planowała, wszystko jakoś tak samo wyszło. Chwyciła poduszkę i przycisnęła ją do starej, pomarszczonej twarzy. Wystarczyła minuta, może dwie i ciało opadło bez sił na pościel w maki i motyle. Potem trzeba było tylko wykopać dół w ogrodzie.

         Następnego dnia dziewczyna poszła do fabryki, powiedziała, że babka ją przysłała, że od teraz ona będzie przychodzić po materiały i zlecenia i przynosić z powrotem gotowe ubrania. Nikt niczego nie podejrzewał, nikt nie protestował. Oliwka była doskonałą krawcową, babka wszystkiego jej nauczyła.

         W ten sposób żyła przez wiele lat, wiedząc, że nie może się z nikim spotykać, bo wtedy wszystko się wyda. Aż w końcu spotkała Marka. Wiedziała, że jest upośledzony, poznała to od razu po jego twarzy, dlatego przyprowadziła go do domu. On by jej nie zdradził, był za głupi, żeby zorientować się w jej życiu. Tak myślała. Zresztą nikt by mu nie uwierzył, nawet gdyby komuś coś powiedział.

         Przez te wszystkie lata żyła tylko z manekinami. Ale dla niej to nie były plastikowe podobizny, traktowała je jak żywe istoty. Ten z kobiecą twarzą był dla niej babką, ten drugi traktowała jak kochanka. Dopiero teraz, otrzeźwiona śmiercią Marka, zdała sobie z tego sprawę. Dopiero teraz, po raz pierwszy zapłakała nad swoim życiem, nad tym, co babka zrobiła jej i co ona zrobiła babce.

         Nie wiedziała, czy chce być tą nową sobą, otrzeźwioną i świadomą, czy też tą starą, zamkniętą w bezpiecznym węźle obłędu. Czuła, że te dwie Oliwki walczą w niej, a ona nie ma tu nic do powiedzenia. Wiedziała jedno: zabiła dwie osoby, jeśli zdecyduje się powiedzieć o tym komukolwiek, będzie musiała ponieść karę. Być może wyrok zostanie złagodzony ze względu na okoliczności, ale nie zmieni to faktu, że jest zbrodniarką, zabójczynią.

         Życie w stary sposób oznaczało odgrodzenie się od świata, więzienie własnego domu. Musiała tylko pójść do ogrodu wykopać dół, a właściwie trzy doły, bo przecież w jej obłędzie manekiny były również ludźmi. Jej ciało zdecydowało za nią, poprowadziło ją przez zadymione korytarze niepewności aż do krystalicznie czystej prawdy. To była jej prawda i ona ją wybrała. Wybrało ją jej ciało, ale przecież ona była swoim ciałem. Szczęki trzymające ją w uścisku, krępujące jej ruchy nagle się rozwarły i wypuściły ją na wolność.

         Pragnęła tylko jednego: oglądania telewizji, długo, bez przerwy, do końca świata.



         Zastanawiałem się, powiedział psycholog, dlaczego to zrobiła. Jak gdyby nigdy nic zjawiła się na policji i o wszystkim opowiedziała. Podobno wyglądała bardzo źle, była brudna i głodna. Aresztowano ją, potem ja się nią zająłem. Opowiedziała mi całe swoje życie. Babka robiła z nią takie rzeczy, że nie mieściło mi się to w głowie. Zmarnowała jej życie. Organizm Oliwki bronił się przed nią, sprawił, że dziewczyna żyła jakby w transie. Dopiero śmierć Marka wyrwała ją z tego półsnu. Okazało się, że Oliwna nie jest upośledzona, jest jedynie nieco zamknięta w sobie, nieufna. Jeszcze nie było procesu, nie wiadomo, jaki będzie wyrok. Ale chyba najgorsze dla niej jest to, że jest świadoma tego, co zrobiła, że dręczy ją nieustanne poczucie winy.

         Ja oczywiście nie mam wątpliwości: manekiny były dla niej rodzajem fetyszy, przedmiotami zastępczymi. Bez udziału świadomości wmówiła sobie, że jeden z nich jest jej babką, a drugi kochankiem, prawdziwym człowiekiem. Tak zareagował jej organizm, to wcale nie jest takie rzadkie, podręczniki psychiatrii znają dużo takich przypadków. Bardziej mnie zastanowiło, jak to się stało, że dziewczyna była intelektualnie i emocjonalnie w pełni rozwinięta. Przecież wokół niej nie było nikogo, kto by jej tego nauczył! Babka z pewnością nie była dla niej odpowiednim wzorem, była osobą zimną, apodyktyczną, niedostępną, traktującą swoją wnuczkę niemal jak przedmiot.

         Okazało się, że wszystko dzięki telewizji. Oliwka nauczyła się wszystkiego dzięki oglądanym filmom, talk showom i programom publicystycznym. Oglądała historie innych ludzi i chłonęła je, podświadomie zdecydowała, że chce być taka jak oni, chce mieć podobne życie. Od nich też nauczyła się odpowiedzialności, szczerości i moralności.

         To dlatego poszłam na policję, powiedziała, bo widziałam to kiedyś na filmie. Te obrazy same do mnie przyszły, wróciły te wszystkie sceny i po prostu nie miałam wyboru. Z telewizji nauczyłam się miłości i nienawiści i wybrałam miłość. Chcę ponieść odpowiedzialność za swoje czyny, powiedziała, nie mogłabym inaczej żyć.

         Sam nie wiedziałem, jaki wyrok byłby sprawiedliwy w tej sytuacji, na szczęście nie zależało to ode mnie. Uczciwość zawodowa wymagała ode mnie, żebym pozostał w tej sytuacji obiektywny. Tak naprawdę nie miałem za dużo roboty, po przeprowadzeniu kilku testów, przekazałem wyniki policji. Stwierdziłem, że dziewczyna jest świadoma i prawidłowo rozwinięta. Ale dodałem też, że w czasie obu zabójstw nie była sobą, żyła wówczas jakby w transie, w obu przypadkach wydawało jej się, że tylko się broni, nie była w stanie stwierdzić różnicy pomiędzy człowiekiem a manekinem. To manekiny wydawały jej się żywymi istotami, to na nie przerzucała swoje wszystkie uczucia.

        

         Zostałam uniewinniona i wyszłam na wolność. Ale w pewien sposób stałam się manekinem. Żyję sama, siedzę najczęściej w salonie i niemo patrzę przez okno w stronę ogrodu. Żyję wciąż w tym samym domu, nie potrafiłabym się z niego wyprowadzić. W głowie bez przerwy dudnią mi słowa wypowiedziane przez sędzię, wyniki policyjnego śledztwa: ta kobieta nie była moją babką, porwała mnie, kiedy byłam małą dziewczynką. Ustalili to na podstawie jej pamiętnika, ale nie udało im się dowiedzieć, kim byli moi rodzice. Być może w ogóle się nie starali, przecież to nie było im potrzebne do śledztwa… Ustalili za to, dlaczego rodzice Marka się przeprowadzili. Ten chłopak też kogoś zabił, nie chciał tego zrobić, ale po prostu czasem nie panował nad swoją agresją. Kilka lat wcześniej zbyt mocno uderzył dziewczynę, z którą się kolegował. Został uniewinniony w dziwnych okolicznościach, jego rodzice podobno zapłacili rodzicom tej dziewczyny, podobno, nie było tu jasności…

         Więc wyszłam na wolność i żyję z całą tą wiedzą. Co powinnam teraz zrobić, w jaki sposób postępować, do czego dążyć? Psycholog powiedział wyraźnie: jestem normalna, jestem normalnie rozwiniętą kobietą. Chyba wolałabym być szalona. Szaleństwo pozwala na dystans, wiem, bo żyłam tak przez wiele lat. Ale nie mam wyboru, moje ciało wybrało za mnie.

         Życie i śmierć przestały się dla mnie liczyć. Ubieram się, jem, ale chyba tak naprawdę nie żyję. Chciałabym pewnego dnia odnaleźć moich prawdziwych rodziców, może wtedy mogłabym zacząć wszystko od początku, wyobrazić sobie, że zawsze byłam ich córką, że nigdy nie zostałam porwana, że to wszystko w ogóle się nie wydarzyło. Widziałam coś takiego kiedyś na filmie, więc może to jest możliwe. Nigdy nie lubiłam ambitnej sztuki, wystarczała mi ta naiwna, hollywoodzka papka. W tym świecie nawet największe zbiegi okoliczności wydają się prawdziwe i naturalne.

Brak komentarzy: