zdumiewające


w drodze wyjątku pozwalałem sobie umrzeć
dwa trzy może cztery razy w tygodniu
zapominając niejednokrotnie odpocząć
 
beznamiętnie
podnosząc się po każdym wschodzie słońca
martwy żywy czy żywy i martwy
wszędzie i nigdzie

nie pozwól mi się rozproszyć
  


26.12.2019

iluzje


obrazy słane w przestrzenie niczyje
tłuka po oknach po oczach
często nie przetartych z pikseli

rozmazanych

tłustą nadzieją akceptacji
w za szerokich uśmiechach
nie mieszczących się w ramach

żadnej czasoprzestrzeni



20.10.2019

jeszcze wczoraj kradłem cukierki


a kieszenie pełne aż nadto pełne
rozłazić się zaczęły polewką
i polewą odznaczały nieścisłości w szwach
przekwitając plamami tu i tam

podobno burząc smak

bo palce pudrowane i słodzone
w beztroskim obłąkaniu w ustach
skrywają tylko język już zniechęcony
wręcz obolały od memłania też kamieni

no cóż będę zaraz strzelał

w chmury rozbite nad odłogiem
niemrawo szlochających sklepikarzy
bo data bo termin bo ja złodziej
bo kosze dziurawe a półki wciąż pełne

a niebo dają tylko cienie



23.09.2019


konkurs hurtowni klikam TU

wtedy padał deszcz


letni ciepły i przydrożny
można by powiedzieć
po prostu dzień dobry
takie zwykłe i prawdziwe

nie obsiane wiatrem

burze korki od szampana
zawsze zawsze zawsze
aż wprost po dobranoc
zapamiętać zagubione

a nie znajdę ciebie drugiej



08.08.2019

liczę że znajdziesz


wiatr
i rozdmucha wątpliwości
słowotoki wrzących pytań
podpowiedzi zagubionych

w spokoju skrzydeł wzniesie

bliżej słońca
i siebie
szczerze tracąc głowę
dla tak zwykłego dobranoc



04.08.2019

prawdopodobnie jestem w pełni świadomy


śpisz a ja
po bezproduktywnym dniu
gładzę wzrokiem policzki

ukryte w półmroku

układam statystyki oddechów
na twoje moje nasze
w żadnym wypadku obce

drugoplanowe ukryte

delikatnie drżące kąciki
przed uśmiechem niemrawym i sennym
wylegną się z szeptem

śpij jestem i będę


27.08.2019

zauważ

mojej Kasi



nie błądzę pustymi przestrzeniami
pokoi domu w chmurach
przez sterty zrzuconych rzeczy

tuż przed snem

uwite gniazda płoną
pochodniami obietnic szczęścia
w zapomnieniu udręki

zagęszczam twoją przestrzeń


25.07.2019

SZCZUR (c.d. fr.)


Rdzawa motyczka.


            Tak, już za kilka, no (leniwie zerkając na kalendarz, ledwo co uchylonym okiem, oby za dużo światła nie wpadło przez przypadek na przekrwione białka) za kilkanaście tygodni odjazd, wyjazd, zjazd - wolność. Najlepiej żeby to już było dziś, nie, lepiej jutro, dziś nie jestem wstanie zmierzyć się z przyciąganiem ziemskim, błędnik szaleje, a sztorm kiedyś musi ustać na moim pokładzie. Żeby nie ten pierdolony papier, szykowałbym się na transsyberię. Kolej transsyberyjska, wiem o niej tyle co chciało mi się przeczytać (a nie wiele mi się chciało, chociaż zawsze lepiej brzmi „nie miałem czasu”) plus to co opowiadał mi dziadek. Dziadek dużo mówił o radzieckiej myśli technicznej tnącej niczym nóż, niczym lodołamacz przeprawiający się przez góry lodowe bez najmniejszego problemu. Czy tam był, czy widział, nie wiem, a nawet wątpię, jego ojciec na pewno, a Wladimir – nieważne. Tajga i tak jest mi obcą planetą oddalona o każdą nieprzebytą odległość niemożliwości – papier leży w urzędzie, a jak wiadomo tego nie przeskoczę. Kwitnące wiśnie, wulkany i surowa ryba trzy razy dziennie przeplatana z wykuwaniem najszlachetniejszej białej broni, dryfują z prądem tych zapamiętanych i zapomnianych snów do spełnienia.
            Pokolenia przed nami walczyły o coś więcej niż nadwyżki octu, którymi przepełnione były sklepy, więcej niż kartki na żywność, które i tak były przepijane, walczyły o wolność. Wolność słowa, wyznania, myśli i przekonania. Tymczasem, chociaż to chyba nikogo nie dziwi, „o lepsze jutro” nigdy się nie starzeje. Żelazna kurtyna opadła, obiecanych stu milionów nikt nie dostał, a mieli dostać wszyscy, kac minął i przyszła tęsknota za tym co już wszyscy znali bo wtedy łatwiej się kradło chociażby czas. Nawet wspomnienia z tamtego ustroju są czarno-białe.
            Wiśnia, jedna jedyna w przydomowym ogródku, cała w odcieniach szarości kwitła na biało, milionami westchnień Japonii. Szogun z PRL-u wspinał się na nią by spaść, znowu się wdrapać i ponownie spaść i tak do znudzenia czyli po trzecim upadku sześć dni spokoju. Wiśnie były kwaśne, cholernie kwaśne i strasznie brudziły. Teraz często budząc się pod tym drzewem nie wiem dlaczego tak bardzo trudno było na nie się wdrapać. Gdy tylko słyszę że biegnę „ja” z tamtych lat, przestrzeń rozrywa się. Z kwiatu wiśni pozostaję popiół bo paliłem w łóżku. Piec kaflowy z pod którego niegdyś werbalnie wysyłane było ciepło, każdego mroźnego poranka do jedynego idealnego tworu natury, było czuć zawsze i wszędzie po takim przebudzeniu. Czemu wiśnie są kwaśne?
            Jak i wtedy, tak i teraz wszechogarniająca niekończąca się szarość jako jedna z nielicznych a może jedyna możliwa perspektywa widziana oczami daltonisty a co ważne tym nie można się zarazić. Powiedzmy że nie można chyba że to jest daltonizm nabyty czyli pesymizm tak okrutnie destruktywny wręcz graniczący z depresją. Czarno-biały świat jest nieodzownym atrybutem mojej egzystencji. Szare drzewa, szare trawniki, szare chodniki, ulice i wszyscy spieszący się i niespieszący się w zależności od ustroju i stanu ducha ale mniejsza o nastroje otoczenia w każdym z istniejących czy nieistniejących światów i ich czasoprzestrzeni tak czy inaczej pokonywane w szarości.
            Pamiętam zimy długie i zaśnieżone bardzo długo i obficie zaśnieżone, mroźne, okrutnie mroźne zdawały się nie mieć końca. Fakt, przeważała biel lecz mrok przychodził jak zawsze za wcześnie i czerń powietrza gęstniała niechętnie ustępując słońcu. Czarne jak węgiel wrony krążyły nad parkiem jak bombowce oczekując na rozkaz bombardowania. Biało-czarna zima w końcu dawała za wygraną i przychodziła szarość wiosny przyodzianej w rzędy nagiej gniecionej ziemi miejscami obklejonej kępami martwej zeszłorocznej trawy. Maj był zawsze wyczekiwany i zawsze przynosił ze sobą jeden kolor – czerwony. Lejąca się krwią czerwień trzepotała na ciepłym wietrze na masztach znoszących cię ku górze na cześć i chwałę ludu pracującego. Biel i czerwień w nadmiarze w przytłoczonym szarością czasie były obowiązkiem każdego kto tylko i był wstanie jeszcze się poruszać. Tak coraz częściej przyozdabiano czerwienią chodniki z płyt betonowych nieudolnie i bardzo chaotycznie zalegających chodniki którymi ze śpiewem na ustach przechodziły setki a może tysiące w głębi duszy nienawidzących tych pierdolonych grupowych manifestacji zadowolenia z milionowej wbitej łopaty nieschnącą ziemię.
            Wyścig po kolor ruszył po setki kolorów tysiące a może nawet miliony a i tak wszystkim zależy na zielonych w każdej możliwej formie i złote góry jak zaginione skarby do których jest mapa ale mało kto ją widział a tylko nieliczni są wstanie ją rozszyfrować. Zmiany rzeczywistości powiększającej wciąż ilość kolorów mknęły gdzieś obok rozrzucając na boki ochłapy resztek wciąż się ze sobą zlewających i nadal niezrozumiałych. Już od dłuższego czasu przebywałem w jednym z wymyślonych światów zresztą często je zmieniając przez wciąż narastającą nienawiść do narastających macierzy. Przeznaczono na straty tak krzyczał krzyżyk postawiony na mojej osobie już lata temu. Nie szukając zrozumienia ostrzę wciąż kolejne rdzawe motyczki i wyruszam na kolejne wyprawy na kolejne słońca. Czy w końcu się  poparzę a może spalę i czy klątwa straceńca mnie dopadnie? Poparzę może to źle brzmi bo to się dzieje codziennie…
            Czy na pewno kwitnące wiśnie powinny i czy będą miejscem docelowym? Nieważne kolej transsyberyjska tajga na piechotę nieważne byle dalej jak najdalej stąd…

nawet mi nie mów że tu nie zaglądasz


po ten uśmieszek
tak ten sam wyprowadzający z równowagi
zarysowany smrodem kolejnego papierosa
i alkohol

tak wiele zmienia w oprocentowaniu

coraz mniej przejrzystych źrenic
łaknąc tak rzadko podnoszonej głowy
prawdę mówiąc łżesz
i nie krwawisz

a tak wiele jest twoich tropów


15.07.2019

kreska za kreską


ściągana w chaotycznej pogoni
obrazów konserwowanych po katach
bez słońca wiatru i deszczu
płaczących dłoni

za Feniksem

po nieprzespanej żadnej ze śmierci
zaprzeczam każdym spojrzeniem
słuszności ciągłych ucieczek
rozrzedzony chemią

by krzepnąć nie odparować


 14.07.2019


mini konkurs hurtowni

miałem nie przeżyć zimy


przeżyłem
a teraz wiosna
i czekam lata
czekam wolności
żebranej ptakom

złodziejom

ognia słońca nocy
sennych zjaw strachu
człowieka znikąd
bogatszego o ciebie
na zawsze

będę się dowiadywał


04.06.2019